Ciepła woda, ale z bąbelkami /OPINIA/

Wbrew temu co może wskazywać załączony wykres, to nie jest wpis o polityce. Tych, którym się on podoba zachęcam do lektury – może się nawrócą. Tych, którym się nie podoba (jak mi) tym bardziej – bo może zrozumieją, czemu ci pierwsi nawrócić się nie chcą.

Jednym z najdłużej obchodzonych w dziejach ludzkości świat był mezopotamski Nowy Rok

Przez ponad 2500 lat kolejne pokolenia, władające różnymi językami i pochodzące z różnych stron świata patrzyły, jak lokalny władca – kto nim akurat nie był – wcielał się w boga Marduka i przeprowadzał rytualną walkę ze smokiem. Przez setki lat gorąco wierzono, że dzięki tym obchodom przyroda ma szansę narodzić się na nowo. Krótko mówiąc – rytualny obrzęd był traktowany jako gwarant dalszego istnienia świata. Brzmi to wszystko idiotycznie i dodatkowo pozornie niezwiązane jest z naszym wykresem, ale tak naprawdę ma z nim wiele wspólnego: ten dziki pozornie proceder wprowadzał w świecie pozbawionym nauki rzecz wyjątkowo cenną: porządek i poczucie sensu.

Wybitny dwudziestowieczny antropolog Claude Levi-Strauss porównał tego typu obrzędy do działalności majsterkowicza

O ile inżynier stara się poznać strukturę jakiegoś urządzenia i następnie znaleźć (lub wymyślić) część potrzebną mu do jego naprawy, o tyle majsterkowicz przeprowadza proces odwrotny – najpierw patrzy jakimi narzędziami dysponuje, a potem zastanawia się co może z nimi zrobić. Mity, przesądy i obrzędy nie są więc w tym rozumieniu historyjkami o których uczyli nas w szkole, ale metodą, jaką ludzie posługują się by świat uczynić dla siebie bardziej zrozumiałym – niezależnie, czy wyjaśnienie to będzie prawdziwe, czy nie. I co gorsza, jest to dla człowieka dużo bardziej naturalna postawa, obecna też i dzisiaj.

Mogę sobie na przykład wziąć Stary Testament

Otwieram i czytam: nie wolno było Żydom jeść świń, wielbłądów i zajęcy. Klasyczne tabu pokarmowe! Ktoś może powiedzieć: przygrzało im tam na pustyni i sobie nawymyślali różnych bzdur, nie to co my, racjonalni, myślący, oświeceni. Prawda? 2500 lat później jeden z polskich dziennikarzy wrzuca do internetu zdjęcie, gdzie na Wigilię podaje owoce morza. Komentarze? Jakby własną matkę pokroił i na ten stół zaserwował.

W swoich fundamentach oba te zjawiska są identyczne. Tu nie chodzi o samo jedzenie czy tam niejedzenie świń, wielbłądów, karpi czy innych śledzi. Gdyby ktoś wrzucił do internetu informację, że gdzieś tam, powiedzmy, w Japonii czy innym Kamerunie na Wigilię podaje się krewetki, to nikt by się nie oburzył. Ale tu chodzi o coś dużo głębszego: o poczucie sensu i tożsamości. Jesteś Żydem? Nie jesz wieprzowiny. Polakiem? Na Wigilię jesz karpia, a nie jakieś krewetki. Choć ciężko to racjonalnie uzasadnić, naruszenie tego typu norm sprawia, że tak w starożytności, jak i dzisiaj ludzie mają poczucie, że świat się może zawalić (W przypadku wspomnianego mezopotamskiego Nowego Roku dosłownie wierzono, że świat się trzyma dzięki obrzędom!).

Wróćmy jednak do naszego tematu

Przez długi czas byłem przekonany, że nic lepszego jak Europa początków XXI wieku trafić się nie mogło. Wojen nie ma, rewolucji brak, po chleb nie trzeba stać w kolejkach i owa przysłowiowa ciepła woda w kranie jest. Co więcej, w przeciwieństwie do wszystkich poprzednich pokoleń dostęp do całego dorobku ludzkości noszę w kieszeni. W średniowieczu książek uczono się na pamięć, dzisiaj mogę mieć ich tyle, że do końca życia wystarczy. Powiem więcej, ten przytulny kurwidołek dalej rysuje mi się jako coś najlepszego co ludzkość mogła wypracować, ale jest jedne problem… inni raczą nie podzielać moich poglądów.

Lewica twierdzi, że jest to problem czysto ekonomiczny

„Byt określa świadomość”. Ludzie są niezadowoleni i się buntują, bo są biedni. Zlikwidujmy nierówności społeczne i ekonomiczne wyobcowanie młodych i będzie super. Sęk jednak w tym, że lewica jest tu niekonsekwentna. Na poziomie indywidualnym zauważa, że człowiek na rynku, wbrew optymistycznym założeniom ojców klasycznej ekonomii niekoniecznie działa racjonalnie. Nie zawsze wybieramy to, co teoretycznie powinniśmy wybrać. Gdy zaś dochodzi do analiz zjawisk na szerszym poziomie nagle pojawia się założenie, że życie w dobrobycie oznacza brak pretensji do świata. Zamiast wykazywać absurdalność tej tezy (polecam choćby książkę „Pułapki myślenia” ekonomicznego noblisty Daniela Kahnemana) pozwolę sobie na radykalny przykład: jeżeli ta prosta zależność stopy życiowej i światopoglądu jest prawdziwa, to trzeba przyznać, że najlepszym władcą Rosji był Stalin, bo do dziś masa Rosjan pisze peany na jego cześć.

Skoro już jesteśmy przy Rosji to pojawia się kolejne wytłumaczenie fal populizmu: GRU i fake newsy!

To prawda: Europa pozostaje dziś pod ostrzałem farm rosyjskich trolli, a wojna internetowa jest tym bardziej atrakcyjna, że za groszowe pieniądze można dosłownie wywracać rządy. Ale momentami zalatuje to trochę spiskową teorią dziejów: wszystko było cacy, ale przyszedł Putin i nam populizm w Europie zainstalował! Podobne historie słychać choćby w przypadku Rewolucji Francuskiej czy bolszewickiej – też miało być rzekomo super, ale przyszli źli wujkowie i wszystko popsuli. Sęk jednak w tym, że takie rzeczy nigdy się z kosmosu nie biorą. I tak jak genialny sowietolog Richard Pipes wykazał istnienie związku między rządami bolszewików a stuleciami carskiego zamordyzmu, tak trzeba się zastanowić, jak to jest, że wychodzi facet który mówi, że Adamowicz z Kulczykiem żyją i się ukrywają a królowa brytyjska wcale królową nie jest i rzesza młodych ludzi jest w niego wpatrzona jak w bóstwo.

Kryzys zaufania do „mainstreamu” to nie jest współczesny wynalazek

Gdy upadało Cesarstwo Rzymskie ludzie uciekali do najróżniejszych metafizycznych sekt i ugrupowań, z których jedno podbiło świat. Gdy w XV wieku Kościół kłócił się kto jest papieżem (w pewnym momencie kandydatów było trzech!) raz po raz wybuchały antykościelne bunty, z których ostatni w 1517 roku rozpoczął reformację. W każdej z tych epok dotychczasowe instytucje życia społecznego – władze, religia, obyczaje, autorytety przestały zaspokajać dużo ważniejszą niż pełny brzuch potrzebę: potrzebę sensu.

Jak więc brzmi odpowiedź na pytanie: „czemu młodzi mężczyźni uciekli do radykałów?”

To proste: bo tam słyszą odpowiedź na pytanie „kim są?”. Jeżeli „mainstream” nie oferuje odpowiedzi na pytania „co to znaczy być mężczyzną/Polakiem/Europejczykiem/ chrześcijaninem /ojcem/ synem/ liberałem/ socjalistą itd” to nie znaczy, że to pytanie zostanie umorzone. Starożytne cywilizacje pisały sobie mityczne początki swojej historii, absurdalne prawa i rytuały tylko po to, by znaleźć na te pytania odpowiedzi. Co ważne, nie istotna jest tu tych odpowiedzi jakość – to czy są prawdziwe czy fałszywe jest kwestią wtórną wobec tego, że w ogóle SĄ.

Bardzo lubię powiedzenie „jak nie trzeba w nic wierzyć, to się uwierzy w cokolwiek”. Jednym z najpopularniejszych cytatów filozofii jest „Bóg nie żyje!” Nietzschego. Ale to tylko fragment, dalej filozof pisze: „Czyż nie musimy sami stać się bogami, by tylko zdawać się jego godnymi?”. Krótko mówiąc, Nietzsche nie był nihilistą, wskazywał na konieczność znalezienia nowej podstawy moralności w obliczu upadku podstawy religijnej.

Czy taką podstawę oferuje współczesna Europa?

Może się wydawać, że „radykalna umiarkowaność”, ta słynna „ciepła woda”, gdy przyszło nam tylko patrzeć jacy fajni jesteśmy, Europa bez wojen, klęsk i problemów to świetna recepta na to co nam psuło humor w przeszłości: ekstremizm, fundamentalizm i wysyp proroków mających dostęp do jedynej słusznej prawdy. Tymczasem jednak lek może okazać się najgorszą trucizną.

Lubię sobie powtarzać, że każdy porządny rząd powinien zdusić rewolucję, a później zrealizować większość jej postulatów. Tak, to prawda, ludzi którzy chcą wieszać przeciwników politycznych trzeba powstrzymać, ale trzeba też wiedzieć, że to nie wystarczy. Europa przeżywa od kilkudziesięciu lat kryzys egzystencjalny, którego w dobie social mediów nie da się zamiatać pod dywan. Jeżeli go nie rozwiąże, to wszelkie instytucjonalne formy walki z fake newsami, działalność kontrwywiadu itp. jest tylko pudrowaniem trupa, który niebawem i tak łomotnie o podłogę.

Do ciepłej wody trzeba dodać trochę bąbelków, bo jak sami tego nie zrobimy, to zamiast bąbelków będzie eksplozja wulkanu i to w najmniej korzystnym momencie.

(To moje przemyślenia, dziś bibliografii nie będzie, ale polecam ciekawą, choć trudną w lekturze książkę „Mitologia współczesna” Marcina Napiórkowskiego o roli mitów we współczesnym świecie)

Jeżeli Ci się podobało:

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *