Pięć słów, których wszyscy się boją

Niezależnie czy chodzi o problem globalnego ocieplenia, biedy, raka, epidemii czy innej katastrofy w dyskusji najbardziej nienawidzi się ludzi, którzy mówią: nic się nie da zrobić.

Studia filmowe i wydawnictwa nie mogą się opędzić od nich: grafomanów.

Sztuka pisania scenariuszy czy powieści nie jest wcale prosta do opanowania. Spośród dziesiątek błędów jakie popełniają domorośli następcy Szekspira parę opisał już w starożytności Arystoteles. I jakże zadziwiający jest fakt, że spośród grzechów które opisał grecki filozof jednym z nich jest… zbytni realizm.

Ale zastanówmy się. Jeżeli idziemy do kina na film trwający powiedzmy 90 minut to spodziewamy się, że będzie miał on jakieś rozpoczęcie, środek akcji i jej finał. Większość ludzi nie zrozumiałaby filmu, w którym w 30 minucie główny bohater się krztusi, umiera, a przez następną godzinę kamera pokazuje muchę na ścianie. Brzmi to absurdalnie, a przecież jest dużo bardziej realne niż masa filmowych scenariuszy!

Arystoteles twierdził, że dobra sztuka musi bardziej się skupić na tym, co wiarygodne, niż co rzeczywiście jest możliwe.

Grecki filozof odkrył prawdę, którą dziś masowo wykorzystują marketingowcy: my, ludzie, kochamy opowieści. A raczej: dobrze opowiedziane opowieści. I co ważne, nie chodzi tylko o filmy czy powieści. Dużo lepiej się rozmawia, gdy rzeczywiste fakty przedstawia się nie jako zbiór przypadkowych zdarzeń, lecz jako dobrze opowiedzianą historię. Krótko mówiąc: niezależnie czy chodzi o opis dzisiejszego poranka Seby Gałczyńskiego, czy o dzieje Cesarstwa Rzymskiego, oczekujemy że zostaną one nam podane w formie fabuły.

Czy jednak aby na pewno dzieje ludzkie są rzeczywiście taką dobrze napisaną fabułą?

W latach 80-tych znaleźliśmy się rzekomo na granicy zagłady. Na sowieckich radarach pojawiła się informacja, że Amerykanie wystrzelili w ich kierunku pocisk nuklearny. Procedura nakazywała w takiej sytuacji natychmiast odpowiedzieć tym samym. Oficer dyżurny olał jednak procedury domyślając się, że nikt normalny nie zaatakuje przy użyciu jednej rakiety. Ile w tym prawdy nie wiem, jednak cała historia jest jak najbardziej możliwa. I dziś może się okazać, że seria błędów w systemie informatycznym spowoduje, że kilkaset pocisków balistycznych ruszy w kierunku światowych stolic i jutro może nas nie być.

Głupio to brzmi? Dokładnie tak – nasza naturalna skłonność do zamykania świata w ramach fabuły nie dopuszcza myśli, że nasz świat czy my sami możemy zginąć w głupi i absurdalny sposób.

Tą absurdalność ludzkiego życia i śmierci uwypukliła II Wojna Światowa. No bo jak to? Przychodzi jakiś niespełniony malarz i wysyła kilka milionów ludzi do pieca? Nad miastem przelatuje jeden samolocik, zrzuca jedną bombę i PUFF! kilkadziesiąt tysięcy ludzi zamienia się w pył? Tak po prostu? Świetnie to uwypuklił Czesław Miłosz w „Piosence o końcu świata”:

W dzień końca świata
Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji,
Rybak naprawia błyszczącą sieć.
Skaczą w morzu wesołe delfiny,
Młode wróble czepiają się rynny
I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć.

(…)

A którzy czekali błyskawic i gromów,
Są zawiedzeni.
A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,
Nie wierzą, że staje się już.
Dopóki słońce i księżyc są w górze,
Dopóki trzmiel nawiedza różę,
Dopóki dzieci różowe się rodzą,
Nikt nie wierzy, że staje się już.

Szalenie popularna zaraz po II Wojnie Światowej filozofia egzystencjalna takie właśnie stanowisko zajmuje.

Egzystencjaliści autentycznie rozumieli, że może wyjść z domu i zostać potrącony na pasach. Za 10 minut może nas nie być. A mimo to trzeba jakoś żyć, bo w przeciwieństwie np. do cegły która po prostu sobie jest, my swojego istnienia jesteśmy świadomi i jakoś za nie odpowiadamy. Teoretycznie wie to każda osoba, ale raczej jako oczywisty komunał. Egzystencjaliści natomiast taki sposób patrzenia na świat autentycznie wyznawali i z takim nastawieniem żyli.

Dawno już zapomnieliśmy o tej absurdalności świata i kruchości naszego istnienia, która towarzyszyła pokoleniom znającym realia okupacji i zimnej wojny. Czy jednak słusznie?

Codziennie ktoś doświadcza absurdalności istnienia. Dowiaduje się, że ból głowy z którym przyszedł do lekarza jest złośliwym nowotworem i zostało mu kilka miesięcy życia. Często traktuje się taki moment niczym zawiązanie akcji w dobrym filmie. Szuka się alternatywnych metod leczenia, łapie każdej szansy, nierzadko takiej, która słono kosztuje. Na portalach crowdfundingowych zbiera się miliony złotych na takie osoby, bardzo często na terapie po prostu nie działające albo eksperymentalne.

Jednak życie to nie film. Życiowe tragedie nie mają żadnej fabuły. Ktoś się dowiaduje, że umrze za kilka miesięcy. I tak się po prostu stanie. Bez żadnych „archanielskich trąb”.

Albo inny przykład: polityka. Jak populiści dochodzą do władzy? Bo ludzie nie chcą słyszeć, że nic się nie da w danej sprawie zrobić. Że tak działa życie, tak czasami jest: komuś dzieje się krzywda i trzeba się z tym pogodzić. Mało kto się godzi. Człowiek chwyci się ostatniej szansy, zagłosuje na największego demagoga, byle tylko na chwilę wyprzeć absurdalność tej sytuacji.

Żeby było jasne: nie sądzę, że czeka nas jutro koniec świata.

Pojutrze też nie. Ani w tym roku. Jednak nie można wykluczyć, że kiedyś na wszystkich portalach i we wszystkich telewizjach zobaczymy dyrektora NASA obwieszczającego: „Szanowni Państwo, za dwa dni uderzy w Ziemię wielka asteroida, ludzkość zostanie unicestwiona.”

Co byś wtedy zrobił?

Fot. Aleksander Gierymski – „Trumna chłopska”

Komentarze