Zwykliśmy patrzeć na naszą cywilizację jako rozwiniętą, a wiele osób traktuje religię jako przeżytek z jej wczesnych faz rozwoju. Jednak zdaniem kanadyjskiego filozofa Johna Schellenberga takie podejście jest złe. Nie dlatego, że tradycyjne religie to nie jest nie jest przeżytek dzieciństwa. Po prostu, myśmy tego dzieciństwa jeszcze nie opuścili.
Wpis powstał we współpracy z Wydawnictwem Uniwersytetu Łódzkiego.
Historycy mają taki irytujący niekiedy zwyczaj pisania o różnych zjawiskach jako rewolucyjnych.
Wynalezienie rolnictwa? Rewolucyjne! Maszyna parowa? A jakże, rewolucja! Elektryczność No jasne, że tak! Generalnie rzecz ujmując ludzkość w ostatnich stuleciach, a nawet dekadach zrobiła ogromny krok na przód jeżeli chodzi o postęp naukowy czy techniczny. Jednak należy pamiętać, że słowo “ogromny” jest tu bardzo mocno osadzone w kontekście czasowym, z którego nie zdajemy sobie sprawy.
Jak będzie wyglądać Polska w 2050 roku?
Albo 2100? Te daty wydają się czymś bardzo odległym, ale… takie nie są. To jedno pokolenie, może kilka, jakie się jeszcze nie narodziły nie są w zegarze historii świata nawet kurzem na wskazówce. Kurzem takim jest licząca 5-6 tysięcy lat cywilizacja ludzka, która na linii czasu ziemskiego życia rysuje się jak ziarnko piasku na drodze z Gdańska do Zakopanego. To pierwsze co musimy sobie uświadomić: że w dziejach Ziemi i życia na niej cywilizacja to jest nic. I to nie o kilku pokoleniach mowa, tylko o wszystkim: od piramid egipskich po Elona Muska.
Druga rzecz, to zdać sobie sprawę z tego, że ten nieogarnialny myślą szmat czasu może być nie tylko za nami, ale też PRZED nami.
W książce “Religia ewolucyjna” John Schellenberg pokazuje, że nie można wykluczyć, że procesy biologicznej i kulturowej ewolucji będą trwały jeszcze przez setki tysięcy albo milionów lat. O ile możemy się bawić w próby symulowania ludzkości w 2100 roku, to rozciąganie perspektyw na rok 202100 nakazuje totalną kapitulację. Jest to epoka tak niewyobrażalna dla naszych umysłów, jak niewyobrażalna była dla egipskiego budowniczego piramid mechanika kwantowa. I dużo, dużo więcej, bo nas od piramid dzieli raptem nieco ponad 4500 lat…
To jest więc pierwsze czego oczekuje od nas Schellenberg: uświadomienia sobie naszej totalnej cywilizacyjnej niedojrzałości.
Z tego zaś wynika sceptycyzm. Taki sceptycyzm, który mówi nam, że być może kiedyś teoria względności będzie wyglądała równie absurdalnie jak teoria świetlika czy pogląd o Ziemi w środku wszechświata. Musimy dopuścić do siebie myśl, że tak naprawdę nasza wiedza w perspektywie tego co dowiedzieć się o wszechświecie można jest po prostu śladowa, a różnica między nami a np ludźmi średniowiecza z punktu widzenia czasów które mogą nas czekać pomijalna.
Dlatego też atakuje dosyć mocno Schellenberg naturalistyczne podejście do religii.
Rzeczywiście, choć takie zdania jak “Jest jeden Bóg w trzech Osobach” należy poddawać w sceptycyzm (bo skoro można i trzeba to robić w stosunku do nauki, to czemu nie w stosunku do objawień sprzed tysięcy lat?) to już sam fakt odrzucenia możliwości kontaktu człowieka ze sferą nadprzyrodzoną jest nadużyciem. Filozof nie twierdzi, że taka sfera istnieje, ale, że uwzględniając naszą gatunkową niedojrzałość odrzucenie jej istnienia jest zdecydowanie zbyt pochopne.
Jak więc podchodzić do poglądu, który nie da się obalić, ale też i udowodnić?
Cóż: Schellenberg postuluje pójście tu ścieżką Williama Jamesa o której wspomniałem pod poprzednim wpisem. Chodzi o to, żeby poddając w wątpliwość wszystkie możliwe poglądy, religijne, naukowe itp umieć równocześnie dopuścić ich prawdziwość w praktyce codziennego życia. Nie chodzi o to, by uznać istnienie jakiejś sfery nadprzyrodzonej, a raczej by się na nią z góry nie zamykać.
Po co to wszystko?
Istotną cechą tak rozumianej pragmatycznej “wiary” jest jej użyteczność. Co takiego zaś praktycznego znaleźlibyśmy w swoiście rozumianej religii ewolucyjnej? Po pierwsze – autentycznie otwarty umysł. Schellenberg uważa, że także dopuszczenie różnego rodzaju doświadczeń religijnych na zasadzie “coś w tym może być” jest autentycznie uczciwą postawą. Nasza nauka jest po prostu zbyt młoda i niedoświadczona, by zarozumiale uznać swoją wyłączność na prawdy o świecie.
Po drugie, otrzymujemy króliczka, którego warto gonić, bez względu na to czy istnieje i czy można go złapać. Króliczek ten to wszystkie te ostateczne i niepodważalne prawdy o których marzyli przez stulecia filozofowie. Schellenberg pokazuje tu “dowody” na istnienie Boga w wykonaniu św. Anzelma i G. Leibniza jako wyraz tych poszukiwań. Jednak to o czym pisze jest dużo starsze. Sięga platońskiego mitu o Erosie: postaci zawieszonej pomiędzy światem boskim a ludzkim. Jego boskość sprawia, że Eros poszukuje wiedzy i kontaktu z doskonałością. Natura ludzka, że jej osiągnąć nigdy nie może.
Pogląd Schellenberga nie spodoba się wielu osobom. Wyznawcom tradycyjnych religii, bo z ich punktu widzenia nie różni się niczym od ateizmu, a wręcz od antyklerykalizmu skoro nakazuje sceptycznie podchodzić do dogmatów religijnych. Ale jest to też atak na pozycje scjentystycznego, naturalistycznego ateizmu, który z góry odrzucił możliwość istnienia czegoś ponad przyrodą.
Czy to jednak jeszcze można nazwać religią? Jeżeli ktoś przez religię rozumie świątynie, klasę kapłańską, zestaw obrzędów to… raczej nie. Bardziej by tu chyba pasowało słowo “duchowość”. Koncepcja Schellenberga to nawiązanie do takich myślicieli jak William James czy David Hume, wskazujących na zaspokajanie pewnych potrzeb ludzkich, jakie wiara nam oferuje. Jeżeli ktoś podchodzi do tego ze sceptycznym dystansem i podobnie jak Kanadyjczyk wie nie tylko ile wiemy, ale przede wszystkim ile nie wiemy, to raczej mu się to spodoba.
Bibliografia:
John L. Schellenberg – Religia ewolucyjna, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego 2020
John Hick – Nowe pogranicze religii i nauki, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego 2019
(Autor tej książki w wielu miejscach wyznaje podobne stanowisko. Jest teologiem wyrosłym z tradycji chrześcijańskiej, który uznaje możliwość objawiania się różnie pojmowanej rzeczywistości boskiej w różnych wyznaniach. Taki turbosynkretyzm, doszukujący się wspólnego mianownika u katolika, muzułmanina, taoisty i wyznawcy syberyjskiego szamanizmu. Jak komuś podoba się koncepcja Schellenberga to i ta książka może mu przypaść do gustu.)