Trudno nie odnieść wrażenia, że kolejne prognozy dotyczące wysokości inflacji mogłyby równie dobrze być stawiane przez sześciolatka. Wyjaśnienie tego zjawiska można znaleźć w dwóch książkach, które w ostatnich dekadach mocno wpłynęły na nasze społeczeństwo.
Myślę, że wszyscy mamy przybliżone plany na najbliższy tydzień.
Może nie co do minuty i bez zbytnich szczegółów, ale mniej więcej wiemy czy będziemy chodzić do pracy, czy opuścimy gdzieś dalej nasze miejsce zamieszkania, że będziemy odbierać dzieci ze szkoły itd. I najpewniej te plany zostaną w znacznym stopniu zrealizowane a w naszym życiu w najbliższym tygodniu nie dojdzie do żadnej wielkiej rewolucji. Najpewniej.
Problem jednak polega na tym, że rewolucje mają to do siebie, że nikt ich nie przewiduje.
Nikt nie przewidywał, że wychodząc z domu do pracy po południu zastanie zniszczone wybuchem gazu pogorzelisko. Ani, że zwykłe wyjście do sklepu skończy się wielomiesięczną rehabilitacją na skutek wypadku drogowego. Takie wydarzenia stawiają na głowie całą naszą dotychczasową egzystencję i nakazują wręcz nauczyć się żyć na nowo.
Co jednak ważniejsze, tego typu wydarzenia dzieją się także w skali makro.
A to kilku pasterzy postanowi rozwalić dwa wieżowce w Nowym Jorku. A to samolot z Prezydentem zaryje w błoto. Albo jakiś Chińczyk zacznie dziwnie kaszleć. No, albo jakiś bandzior uzna za zasadne rozpoczynać wojnę z sąsiadem. Kto by się mógł tego wszystkiego spodziewać? A no nikt.
W wydanej rok przed kryzysem 2008 roku książce „Czarny łabędź” Nicolas Taleb skupia się właśnie na tym zjawisku.
Tytułowy „Czarny łabędź” to zjawisko ekstremalnie nieprawdopodobne, które jednak jak się wydarzy to stawia wszystko na głowie. Tytuł odnosi się do sytuacji, kiedy to Europejczycy po raz pierwszy spotkali czarnego łabędzia, co wywróciło ich przekonania odnoszące się do koloru tych ptaków. Teoretycznie oczywiście można było dopuścić, że gdzieś na drugim końcu świata (czarne łabędzie odkryto w Australii) żyją ptaki innego koloru, ale kto normalny brałby to w swoich założeniach pod uwagę?
Trudno się spodziewać, abyśmy nasze plany robili z założeniem rychłej katastrofy
Po pierwsze – nic to nie da, bo zawsze nam coś umknie. Po drugie, najprawdopodobniej te katastrofy się nie wydarzą. Przykładowo – czy jest możliwy w najbliższych dziesięciu lat wybuch superwulkanu, który doprowadzi do zmian klimatycznych i roku bez lata jak to miało miejsce 200 lat temu? Oczywiście, że jest. Czy taka sytuacja się wydarzy? Zapewne nie, i ewentualne szykowanie się na nią mogłoby przynieść więcej strat niż pożytku.
O ile jednak ryzyko poszczególnego zdarzenia jest minimalne, to liczba ich możliwych rodzajów sprawia, że z dużym prawdopodobieństwem „coś” się wydarzy. To zaś znacznie obniża wiarygodność jakichkolwiek długoterminowych prognoz. Po prostu nie są one w stanie uwzględnić wszystkich okoliczności w jakich prognoza staje się momentalnie bezużyteczna. Paradoksalnie więc, to co z czasem okazuje się najistotniejsze we wszystkich prognozach zazwyczaj umyka.
No dobra, eksperci nie przewidzieli pandemii i wojny, ale czemu od kilku miesięcy regularnie przestrzeliwują prognozę inflacji, skoro sytuacja jest WZGLĘDNIE stabilna?
Tu musimy sięgnąć po inną książkę, w której Thomas Kuhn pokazuje mało intuicyjny ale ciekawy model rozwoju nauki. Jego zdaniem to nie jest tak, że nauka rozwija się liniowo, z roku na rok gromadząc nowe informacje. Kuhn uważał, że dzieje nauki to okresy spokojnego rozwoju podzielone „rewolucjami” w czasie których wywróceniu ulega cały system światopoglądowy jaki filozof nazwał paradygmatem.
Przykładowym wywróceniem paradygmatu były odkrycia Newtona, który wysłał do kosza całą fizykę pamiętającą Arystotelesa, a kilkaset lat później Alberta Einsteina, który z kolei sprecyzował, że Newton też pełnej racji nie miał.
Rewolucje wybuchają wtedy, kiedy pojawiają się anomalie, jakich dotychczasowa nauka nie potrafi rozwiązać.
Podobną sytuację mamy właśnie dzisiaj. Przez dziesiątki lat naukowcy tworzyli modele służące do stawiania prognoz. Jednak te modele tworzone były w oparciu o zjawiska „normalne”. W ostatnich dwóch latach mamy do czynienia ze światem stojącym na głowie – trudno więc się dziwić, że mamy rozdźwięk między prognozami a rzeczywistością. To trochę jak z pogodą – gdyby nagle wybuchł superwulkan, to przez najbliższe kilka lat żaden meteorolog nie byłby w stanie podać prognozy pogody równie trafnej jak ta tworzona dzisiaj.
Już dwa lata temu pisałem, że nie ma w sytuacji COVIDa czegoś takiego jak „ekspert”. Są co najwyżej nieco mniejsi laicy. To czego powinniśmy oczekiwać od ludzi nauki w tej chwili to raczej postawienie sprawy jasno: niewiele wiemy, na wypracowanie nowych modeli potrzebujemy czasu i za nasze najbliższe prognozy raczej nie dalibyśmy sobie uciąć ręki. W przeciwnym wypadku niewiele to ma z nauką wspólnego.
Bibliografia:
N. Taleb – Czarny łabędź. Jak nieprzewidywalne zdarzenia rządzą naszym życiem.
T. Kuhn – Struktura rewolucji naukowych