„Galop Gisha” – kiedy podawanie „źródeł” jest manipulacją

Czy zdarzyło się Wam kiedyś, że ktoś na poparcie oczywiście idiotycznej tezy przedstawił dziesiątki (jak nie setki) mądrze brzmiących „dowodów”? Jest bardzo prawdopodobne, że używał wtedy cwanej techniki manipulacji, zwanej „Galopem Gisha”.

Niejaki Duane Gish w latach 70-tych i 80-tych ubiegłego wieku stał się prawdziwą gwiazdą środowiska amerykańskich kreacjonistów (do dziś co trzeci Amerykanin kompletnie odrzuca teorię ewolucji, więc to całkiem spora grupa docelowa). Opracował dosyć prostą metodę „masakrowania” zwolenników ewolucji. Chodząc od jednej telewizji do drugiej starał się jako pierwszy dojść do głosu, a kiedy już go otrzymał produkował dziesiątki „argumentów” których obalenie było niemożliwe. Nie dlatego, że Gish miał rację, najczęściej gadał kompletne bzdury, ale było tego tak dużo, że nawet najlepszy naukowiec nie był w stanie w kilka minut programu do wszystkiego się odnieść.

Oczywiście Galop Gisha to metoda, która jest piekielnie zabójcza w debatach telewizyjnych, ale internet nadał jej drugie życie

36 linków – tyle miał liczący około dwóch stron tekst dotyczący pewnej kontrowersyjnej sprawy, który ostatnio widziałem. Nieważne jakiej, bo niezależnie jaki byłby to temat, to postawmy się w miejsce osoby która dostaje taką wylinkowaną odpowiedź. Co można z nią zrobić? Przeanalizowanie 36 tekstów (teoretycznie – w tamtych artykułach też są przecież odnośniki!) to zadanie na kilka godzin. Komu by się chciało to robić? Co gorsza, prawa social mediów są nieubłagane, im głębiej tym mniej ludzi zapuszcza się w daną dyskusję. Także czas ma tu znaczenie, bo post na Facebooku czy Wykopie żyje max jedną dobę, więc jak ktoś nie rzuci wszystkiego i nie zacznie odpisywać galopującemu, to dla większości widzów wygląda jakby właśnie został „zmasakrowany”.

Są to różnej jakości „źródła” – od oczywistych kłamstw, przez materiały w ogóle nie na temat, po argumenty wielokrotnie obalane lub takie które się właściwie dublują, ale wiadomo – im więcej, tym „mądrzej” to wygląda.

Można zresztą przytaczać poważne dane, jest cała masa błędów we wnioskowaniu, które kompletnie wypaczą ich sens, więc nawet artykuł z najbardziej prestiżowych czasopism naukowych jak „Science” czy „Mind” może być świadomą (lub nie próbą) manipulacji. Tym bardziej jest nią rzucanie jako „źródłem” tytułami jakichś niszowych, zagranicznych czasopism. Jeżeli ktoś podaje jako dowód „artykuł w Mongolian Science Review nr 21(37) z 1969 roku” to albo rżnie głupa albo nie rozumie, że taki „dowód” jest gówno warty, bo jak do cholery mam dotrzeć do takiego źródła?

Kiedy kończy się podawanie źródeł, a zaczyna galop?

Mam straszne wyrzuty sumienia, bo o galopie Gisha nie przeczytacie zbyt wiele w polskim internecie i coś czuję, że ten tekst będzie wklejany (za wyjątkiem tego akapitu oczywiście) przez wszystkich foliarzy, gdy ktoś zaserwuje im jakiekolwiek dane. Nie, nie o to chodzi, że podawanie źródeł jest poniżej pasa. Floodowanie „źródłami” jest poniżej pasa, bo wrzucenie stu losowych linków zajmuje kilka(naście) razy mniej czasu niż ich prostowanie. To naprawdę nie fair. Ja osobiście mam takie narzędzia, które minimalizują szanse, że oto widzimy kogoś w galopie:

  1. Określ kto wali z armaty do komarów. Na Facebooku nie robi się nauki i nigdy nie robiło. Jeżeli ktoś na dwa akapity odpowiada ścianą tekstu, to jest jego problem, że nie umie zrobić streszczenia.
  2. Zastosuj brzytwę Ockhama. Brzytwa Ockhama to takie narzędzie, które nakazuje preferować prostsze rozwiązania nad bardziej skomplikowanymi. Jeżeli widzę ścianę „naukowego” tekstu, który forsuje foliarskie teorie (np. o płaskiej Ziemi itp) podważające obecny konsensus naukowy to mam dwie opcje do wyboru: a) uznać, że koleś z internetu ma rację, a konsensus naukowy jest potężnym międzynarodowym spiskiem Sorosa i Mossadu b) uznać, że naukowcy nie są jednak reptyliańsko-masońskimi agentami, a foliarz mniej lub bardziej świadomie gada głupoty, które brzmią mądrze.
  3. Zobacz jakie źródła podaje oponent. Jeżeli są tego dosłownie dziesiątki – bądź pewny na 99%, że cały tekst jest albo skopiowany od kogoś innego (takie pseudonaukowe copy-pasty są szczególnie popularne w języku angielskim na amerykańskich stronach), albo ktoś uznał, że zamiast podać rzeczywiste źródło (jedna książka) lepiej jest przepisać z tej książki bibliografię, albo ostatecznie, wygooglował na szybko kilka linków, których nawet nie przeczytał. Ktoś kto wie o czym mówi bez problemu odeśle do jednej (ew. kilku) pozycji gdzie problem jest przedstawiony w skondensowany sposób.

Do tych metod można się przyczepić – i słusznie

Niestety, nie ma stuprocentowo szybkiej i skutecznej metody na odfiltrowanie stosu bullshitu od wartościowych treści. Naprawdę wolałbym zakończyć ten tekst jakimiś pozytywnymi wnioskami, ale wydaje mi się, że w warunkach niemoderowanej debaty chwyty poniżej pasa zawsze się będą miały lepiej, niż rzeczowa dyskusja. Jedyne co możemy zrobić, to uświadamiać ludzi i liczyć, że zmądrzeją.

Bibliografia:
https://rationalwiki.org/wiki/Gish_Gallop

Jeżeli Ci się podobało:

 

Komentarze

Jeden komentarz do “„Galop Gisha” – kiedy podawanie „źródeł” jest manipulacją”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *