Kilkadziesiąt lat temu żydowska filozofka Hanna Arendt wywołała wielką burzę twierdząc, że najwięksi zbrodniarze hitlerowscy byli w rzeczywistości normalnymi ludźmi.
„To dobry chłopak był, zawsze dzień dobry mówił”
To memiczne wręcz hasło często towarzyszy informacjom o zbrodniach i przestępstwach. Nagle okazuje się, że dobry sąsiad, rodzic, przykładny obywatel i kolega z drugiej strony jest mordercą, złodziejem albo pedofilem. Że osoba po której w życiu byśmy się tego nie spodziewali jest zdolna do największych okrucieństw. Można o kimś takim powiedzieć, że ma drugą twarz. Ale czy dotyczy to każdego zbrodniarza?
Izraelscy prokuratorzy oskarżający Adolfa Eichmanna nie mieli co do tego wątpliwości
Ten podpułkownik niemieckiego SS uprowadzony po brawurowej akcji służb specjalnych miał w końcu odpowiedzieć za wymordowanie kilkuset tysięcy węgierskich Żydów, od niemowląt po niedołężnych starców. Osobiście nadzorował całą akcję i pilnował, by przebiegała jak najsprawniej. Własnoręcznie jednak nikogo nie zabił.
Taki ktoś jawi nam się jako diabeł wcielony, ucieleśnienie zła wszelkiego i takie stanowisko przyjęła prokuratura, ale Hanna Arendt zupełnie się z tym nie zgodziła. Jej zdaniem Adolf Eichmann był… normalny. Uznała jego szczerość gdy mówił o tym, że nie mógłby być lekarzem bo brzydzi się krwi i że osobiście wobec Żydów urazy nie żywi. Eichmann nie był potworem.
I właśnie to, zdaniem Arendt, jest najbardziej przerażające.
„Ja tylko wykonywałem rozkazy” – tłumaczył się, jak zresztą wielu Niemców zamieszanych w zbrodnie wojenne. Eichmann nie chciał przez to powiedzieć, że Holocaust nie był zły albo, że III Rzesza jest niewinna. On rozumował w ten sposób, że nie może jako Adolf Eichmann odpowiadać za skutki funkcji jaką pełnił. Jego zdaniem pełnił jedynie rolę kółeczka zębatego w wielkiej machinie zagłady i tak jak nikt normalny nie oskarży samochodu o spowodowanie wypadku, tak nikt nie powinien mieć pretensji do niego.
Zdaniem żydowskiej filozofki uznanie nazistów za diabłów wcielonych zafałszowuje obraz tego czym w rzeczywistości jest totalitarne społeczeństwo
Zło Eichmanna polegało bowiem na kompletnej bezmyślności. On wyzbył się zupełnie własnej podmiotowości na rzecz bycia biernym odbiorcą rozkazów. Dlatego właśnie jego zło jest „banalne” – nie ma w nim żadnych oznak demonicznego, przesiąkniętego nienawiścią geniuszu. Tak naprawdę za Eichmanna można by było wstawić wytresowaną małpę. A sam hitlerowiec, dla odmiany, gdyby otrzymał taki rozkaz mógłby zostać wzorowym harcerzem.
Najważniejszą kwestią jest więc odpowiedzieć sobie na pytanie dlaczego normalni ludzie posuwali się do takich okrucieństw?
Zdaniem Hanny Arendt jest to specyficzne zagrożenie jakie czyha na jednostkę w społeczeństwie nowoczesnym, w totalitarnym w szczególności. Taka osoba pozbawiona oparcia w autentycznej wspólnocie, gdzie była niejako zmuszona do aktywnego bycia sobą staje się wyjałowiona z tożsamości, a przez to podatna na wpływy różnych ludzi. Gdy wpadnie w ich ręce przestaje być jednostką, a zostaje zębatką w maszynie.
Gdy przestajemy myśleć, myśli ktoś za nas
„Ja nie chciałem”, „ja nie wiedziałem”, „to koledzy”, „wszyscy tak robią”. To stare wymówki i… często są prawdziwe. „Nie chciałeś tego zrobić?” – nie mogłeś chcieć, bo „ciebie” tam nie było! Była bezmyślna, żywa masa wykonująca cudzą wolę.
III Rzesza upadła, Eichmanna powiesili… i co z tego?
Trochę mnie osobiście przeraża fakt, że diagnozy stawiane kilkadziesiąt lat temu w stosunku do III Rzeszy czy Związku Sowieckiego dzisiaj wydają się rzeczą czysto historyczną. Owszem, nie ma już Gestapo, łagrów i kacetów, a z reliktu totalitaryzmu jakim jest Korea Północna raczej się w Europie śmiejemy niż go boimy. Czy to jednak coś zmienia? To na czym wyrośli Hitler i Stalin nie zginęło: jednostka pozbawiona własnej osobowości i wartości staje się zwykłym nośnikiem wartości i osobowości innych, wystarczy spojrzeć na hejt internetowy (poniżej angielscy kibice szkalujący niemiecką dziewczynkę).
W niesamowicie świetnym wprowadzeniu do filozofii N. Warburtona Eichmann jest określony jako „człowiek, który nie zadawał pytań”.
Arendt nie uważała, że każdy z nas jest Eichmannem. Ale każdy z nas Eichmannem może zostać. Jak się przed tym uchronić? Wspomniany przed chwilą Warburton w tej samej książce określił Sokratesa „człowiekiem, który zadawał pytania”. To najlepsza puenta. Myśl i drąż: filozofia to nie wiedza, tylko postawa. Postawa, od której każdy Eichmann uciekał jak tylko mógł.
Bibliografia:
H. Arendt – Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła.
