Czy jest jakiś sposób, żeby za rok nie pluć sobie w brodę, że przepierdziało się 12 miesięcy? Jest. Trzeba tylko (czy raczej: aż) inaczej spojrzeć na własne cele.
Wyobraźmy sobie, że podano nam obiad. Ale zapomniano o nożu i widelcu. Co robimy? Prosimy o sztućce. Ale właściwie… po co?
Pytanie czemu się jada nożem i widelcem wcale nie jest retoryczne. Przez tysiące lat wszyscy od królów poczynając na prostych chłopach kończąc bez żadnych ceregieli brali kotleta w łapę i wsuwali niczym kanapkę. Nie jest jedzenie przy użyciu sztućców czynnością tak oczywistą jak zasypianie czy oddychanie. A mimo to ją jako oczywistą traktujemy. Czemu?
Na korzystanie ze sztućców można spojrzeć co najmniej na trzy sposoby
Po pierwsze, można to potraktować jako obowiązek. Jest reguła: „Należy się posługiwać sztućcami przy jedzeniu”, a do reguł należy się stosować. Oczywiście nie do wszystkich, ale zwolennicy tego podejścia (a spośród nich najsłynniejszy był chyba Immanuel Kant) przedstawiali różne sposoby określania słusznych nakazów. Według tej koncepcji o wartości danego czynu nie decydują jego konsekwencje, wewnętrzne przeżycia sprawcy itp. lecz to czy jest on zgodny z regułą. Słowem: jemy nożem i widelcem, bo tak trzeba.
Drugi sposób, czyli utylitarny, brzmi: jemy nożem i widelcem, bo to użyteczne zachowanie. Nie pobrudzimy się, nie poparzymy, unikamy bakterii znajdujących się na rękach, w końcu, to też przejaw użyteczności: nie spotykają nas dziwne spojrzenia innych. Jednak stosując zasadę użyteczności sama czynność jest dla nas zupełnie nieistotna. Gdyby udało się osiągnąć rezultaty innymi sposobami, nóż i widelec rychło trafiłyby do muzeum.
Chyba, że nie potrafilibyśmy się z nimi pożegnać.
Zapewne zdecydowana większość czytelników potrafi jeździć na rowerze, zapewne sporo umie też pływać. I teraz pytanie: czy można „zapomnieć” jak się wykonuje te czynności? Nawet jeżeli nie jest to niemożliwe, to na pewno bardzo trudne. Choć sam nie jeździłem rowerem ani nie pływałem od…. kilku lat nie wyobrażam sobie, jak to jest tego nie umieć. Trzymanie równowagi na rowerze albo utrzymywanie się na wodzie jest dla mnie czynnością tak naturalną jak oddychanie.
Jednak nie tylko jazda na rowerze czy pływanie należy do takich oczywistych rzeczy (oczywiście dla osób które nauczyły się już je robić).
Jedzenie przy użyciu sztućców. Mycie zębów przed snem. Mycie rąk po korzystaniu z kibla. Mówienie „przepraszam” jeżeli się kogoś potrąciło na chodniku czy w tramwaju. To są czynności które są (a przynajmniej mam nadzieję, że są, szczególnie w przypadku tego mycia rąk) dla każdego z nas tak oczywiste, że nie rozpatrujemy ich w kontekście sensu, obowiązku itp. Po prostu ich wykonywanie należy do naszej natury, czulibyśmy się bardzo nieswojo gdybyśmy z jakiegoś powodu ich nie wykonali.
Dokładnie takie spojrzenie na etykę miał Arystoteles: dla niego dobre uczynki są jedynie skutkiem posiadania „arete”.
Piszę z greckiego „arete” bo polskie tłumaczenie „cnota” moim zdaniem strasznie zaciemnia obraz. Arete dla Arystotelesa jest raczej jakąś cechą charakteru która sprawia, że podejmowanie pewnych działań jest dla nas „oczywistą oczywistością” i sztuką życia jest właśnie wyrobienie sobie takich cech charakteru.
Grecki filozof uważał, że tylko posiadanie u siebie „arete” może doprowadzić do „eudajmonii”
Znowu używam terminu greckiego bo tłumaczenie jakiego się używa („szczęście”) wydaje mi się nie oddawać sedna sprawy. „Eudajmonia” to raczej „rozkwit” albo „wykorzystanie pełni własnego potencjału” albo „życie zgodnie z własną naturą”. Łatwo to zrozumieć na przykładzie: zdaniem Greka człowiek który jest niedoceniany stosownie do swojej pozycji nie może osiągnąć eudajmonii. Odziedziczona po chrześcijaństwie etyka uczy nas, że nie powinniśmy brać więcej niż zasługujemy. Arystoteles by się z tym zgodził, ale dodałby jeszcze, że nie powinniśmy brać mniej.
Takie podejście bierze się z arystotelesowskiej metafizyki, która uważała, że każda rzecz ma swoją naturę (gr. physis)
Co to jest physis najłatwiej zrozumieć w kontekście rozwoju rośliny: naturalne jest, że z żołędzia wyrasta dąb. Żołądź ma więc swoją przyczynę sprawczą (którą jest inny dąb), ale ma też swoją przyczynę celową (wyrosnąć na duże drzewo i wydać swoje żołędzie). Wtedy wypełni się jego natura. Podobnie każdy człowiek ma mieć swoją własną „naturę” którą jest obdarzony i którą powinien wypełnić, wtedy osiągnie eudajmonię będącą największym (bo ostatecznym) dobrem.
Jak to się jednak ma do postanowień noworocznych i ich wypełniania?
To dosyć proste. Jeżeli przykładowo podchodzimy do chodzenia na siłownię jako do przykrego obowiązku albo jako środka do celu, to jest dużo bardziej prawdopodobne, że rzucimy to w diabły niż gdyby ćwiczenia były jedynie oczywistym przejawem cech naszego charakteru. Celem powinno być więc nie „zrealizowanie postanowienia” a zmiana siebie w takim kierunku, żeby przyszło to niejako przy okazji, jako naturalny skutek naszego stylu życia.
Dbanie o sylwetkę to zresztą bardzo dobry przykład
Obżarstwo było potępiane tak w średniowieczu, jak i w czasach współczesnych. Ale w średniowieczu, które zaadaptowało starożytną etykę cnoty uzasadnienie było inne niż współcześnie. Dziś dobra sylwetka to cel do osiągnięcia efektu estetycznego lub zdrowotnego, w średniowieczu uzasadnienie było inne: nie wolno się obżerać, bo porządny człowiek tego nie robi. Nawet gdyby ktoś mógł wsuwać 10 BigMaców dziennie i nie tyć, nie powinien tego robić, bo w naturze cywilizowanego człowieka nieumiarkowanie po prostu nie leży.
Łatwo powiedzieć…
Jak jednak wyrobić w sobie arete? Arystoteles twierdził, że bierze się ona z nawyku, który powstaje w wyniku wykonywania świadczących o niej uczynków. Wydaje się to błędnym kołem, bo żeby robić dobre uczynki trzeba mieć arete, a żeby mieć arete trzeba robić dobre uczynki… ale nie! Trzeba odróżnić mycie zębów przez małe dzieci, które działają na polecenie rodziców, a mycie zębów przez dorosłego człowieka, który w wyniku procesu wychowania nabył taki nawyk i „nie potrafi” tego nie robić.
Oczywiście rzeczywistość jest nieco bardziej skomplikowana, a Arystoteles, choć był bardzo wnikliwym obserwatorem ludzkiej psychiki żył ponad 2000 lat temu i wielu rzeczy miał prawo nie wiedzieć. W ostatnich dekadach XX wieku nastąpił jednak renesans jego wizji etyki, a „Etyka cnoty” jest dzisiaj jedną z kilku liczących się szkół.
Bibliografia:
G. Reale – Historia filozofii starożytnej t. 2
F. Copleston – Historia filozofii t. 1
Do poczytania również polecam A. MacIntyre – Dziedzictwo cnoty