Nie dostaniesz Nobla, jeśli jesteś nudny: jak „efekt szuflady” niszczy naukę

Co możemy powiedzieć o ludziach, którzy nieustannie się mylą? Raczej niewiele dobrego. A jednak to właśnie pomijanie przez naukowców badań przeczących stawianym hipotezom jest jednym z największych wyzwań przed jakimi stoi nauka.

COVID MOŻE POWODOWAĆ DEPRESJĘ

Taki oto nagłówek zainspirował mnie do napisania tego tekstu. Zastrzegając na wstępie: nie mówi on prawdy. To znaczy mówi w sensie logicznym: tak, jest logiczna możliwość, że COVID-19 może powodować zaburzenia psychiczne, ale nikt nie udowodnił (na razie) tego, że COVID ma się tak do depresji jak palenie do raka płuc.

Mediaworker odpowiedzialny za ten ignorancki nagłówek posiłkował się depeszą agencyjną odnoszącą się z kolei do artykułu opisującego rzeczywiste badania. Co w nich wyszło? A no to, że osoby chore na COVID w ciągu 3 miesięcy od wyleczenia o 20% częściej doświadczają zaburzeń psychicznych takich jak depresja czy stany lękowe. Aż tyle. I tylko tyle.

Sam fakt, że jakieś zjawiska ze sobą współwystępują absolutnie nie musi oznaczać, że istnieje między nimi jakikolwiek związek przyczynowo-skutkowy. Może on istnieć (jak w przypadku wspomnianych papierosów i raka płuc) lub nie (jak w niemal idealnie skorelowanych wykresach liczby rozwodów w stanie Maine i sprzedaży margaryny na osobę w USA). Wynik tego badania mówi nam więc „hej, patrzcie, wypadałoby się temu związkowi bliżej przyjrzeć”. Żeby wyciągnąć wnioski przyczynowo-skutkowe należy przeprowadzić kolejne badania na grupach gdzie zmieniono inne czynniki mogące mieć wpływ na wystąpienie zaburzeń psychicznych. Czyli np. przeprowadzenie ich wśród osób które przechorowały COVID a jednocześnie nie były wyeksponowane na medialną histerię jaka się wokół tego tematu rozwinęła.

Mamy więc do czynienia z niezbyt przełomowym badaniem, które jednakże zwróciło, spośród setek innych, uwagę dziennikarzy całego świata. Pytanie: dlaczego?

W czasie II Wojny Światowej na dalekich wysepkach Pacyfiku powstało wiele amerykańskich baz wojskowych. Wiele lat po tym, gdy żołnierze wynieśli się z tych terenów antropolodzy którzy odwiedzili wyspy zauważyli przedziwne zjawisko. Wśród tubylców rozwinęło się coś, co określono mianem „kultu cargo”. Wierzyli, że amerykańscy żołnierze, do których przylatywały samoloty transportowe byli posłańcami bogów zsyłających dary.

Autochtoni uznali więc, że wystarczy naśladować rytuały przybyszów i żelazne ptaki wypchane po brzegi dobrami wszelakimi znowu zaczną przylatywać. Powstały budki z długimi, sterczącymi kijami (na wzór wież kontrolnych), pasy startowe a nawet amerykańskie flagi, drewniane samoloty i słuchawki z połówek kokosa.

Niby wszystko tak jak u przedziwnych przybyszy, ale bogowie jak na złość zesłać darów nie chcieli…

Wydawać by się to mogło jedynie nieistotną ciekawostką, jednak schemat tego zachowania jest dla ludzi powszechny. Mamy tendencję do uwzględniania w ocenie jakichś zjawisk nie tego co naprawdę je powoduje, tylko tego co się najbardziej rzuca w oczy. Melanezyjczycy nie rozumieli dlaczego „z nieba” przylatują samoloty, ale widzieli flagi, musztrę wojskową, różne dziwne przedmioty, których formę próbowali bezrefleksyjnie powtarzać. Dla porównania współczesne społeczeństwo zachodnie pełne jest różnej maści aspirantów, którzy usilnie chcąc należeć do jakiejś grupy podążają za modą, świadomie lub nie licząc, że kupowanie odpowiednich ciuchów czy bywanie w odpowiednich miejscach podniesie ich o kilka szczebli na społecznej drabinie.

Ale co to, do cholery ma, wspólnego z nauką?

Otóż swego czasu fizyk Richard Feynman zauważył, że schemat podobny do kultu cargo występuje także wśród niektórych naukowców. Ludzie ci posługują się językiem jak naukowcy, powołują się na badania jak naukowcy i ogólnie z zewnątrz jest to imitacja, czasami dużo lepsza niż słuchawki z kokosa, prawdziwej nauki. Ale prawdziwą nauką nie jest.

Feynman oczywiście miał na myśli przede wszystkim różnego rodzaju homeopatie i inne dziwactwa, obrosłe „fachową” terminologią i prowadzące własne „badania”. Jednak taka „magiczna” postawa jest spotykana także w poważnej nauce. I tu pojawia się właściwy problem o jakim dziś mówimy: złudzenie publikacyjne.

COVID to temat roku – nie tylko w mediach, ale także w nauce. To sprawia, że naukowcy wzięli go w obroty z każdej strony. I dobrze. Gorzej, że nie wszystkie efekty do nas docierają.

Wyobraźmy sobie, że ktoś chce zbadać związek ilości spożywanych truskawek z przebiegiem zachorowania. W wynikach wychodzi mu, że takiego związku nie ma. Mamy więc wynik zerowy: badanie wykazało nieprawdziwość postawionej tezy, Czy ktoś to opublikuje? Czy któryś badacz w ogóle taki artykuł gdzieś wyśle?

Fakty są jasne: na to czy jakieś badanie zostanie opublikowane ma nie tylko wpływ jego treść, a preferowany przez różne osoby wynik badania.

Weźmy taką słynną libację na skwerku (na zdjęciu). Ten news jest memem, bo jest unikatowy. Normalnie gazety nie piszą o tym co się nie wydarzyło. Podobnie też czasopisma naukowe skupiają się na tych hipotezach, które zostały potwierdzone, a nie na tych, które okazały się błędne. Efekty mogą być przerażające: mamy opublikowane badanie o tym, że dany lek leczy jakąś chorobę i… 5 badań, które przeczą danej tezie. To oczywiście przypadek przejaskrawiony, ale faktem jest, że badań pozytywnych ukazuje się trzy razy więcej niż negatywnych. Zresztą nie tylko redakcje czasopism mogą preferować pozytywne, innowacyjne i efektowne wyniki. Także badacze z różnych względów mogą nie chcieć publikować wyników badań „nieudanych”. Każdy woli wynaleźć jedną rzecz, która działa, niż tysiąc, które nie działają.

Wydawać by się mogło, że co jak co, ale nauka jest wolna od zjawisk kojarzonych raczej z Faktem czy Pudelkiem.

Rzeczywiście, nikt jeszcze nie tytułuje nagłówków w „Science” na modłę „TA RZECZ POWODUJE, ŻE TRUDNIEJ ZACHOROWAĆ NA RAKA”. Mimo to nauka, jak każda wykonywana przez człowieka aktywność nie jest wolna od ludzkich słabości. Naiwnością jest twierdzić, że naukowcy przykładają równą wagę do całej jej struktury, i nie faworyzują efektownych publikacji. A co dopiero mówić o dziennikarzach, dla których skupienie się na efekciarstwie nie jest mimowolnym błędem, lecz głównym założeniem, z którym przystępują do lektury.

Bibliografia:
R. Feynman – Nauka spod znaku cultu cargo
M. Hanlon – Cargo cult science

Komentarze