Od kłamców fałszujących rzeczywistość dużo gorsi są ludzie, których rzeczywistość w ogóle nie interesuje

Prawda i kłamstwo to dwaj przeciwnicy w tym samym meczu. Natomiast twórców fake newsów najczęściej można porównać do golasa, który wbiegł na boisko tylko po to, żeby być w telewizji.

Na dobry początek mocno surrealistyczna scena

Wchodzicie na jakiś duży portal informacyjny, a tam zamiast newsów informacja:: „Dziś nie wydarzyło się nic ciekawego. Poniżej muzyka, którą dla państwa w to miejsce polecamy”. Wbrew pozorom nie musiałem tu mocno wysilać wyobraźni. Podobna sytuacja miała już miejsce w kwietniu 1930 roku, gdy słuchacze radia BBC oczekujący na wieczorne wydanie newsów to właśnie usłyszeli: dzisiaj nic się nie wydarzyło.

Wydawać by się mogło, że coś takiego jak news jest rzeczą obiektywną. To nie od nas zależy, czy coś się wydarzyło, czy nie.

Jednak bliższa analiza pokazuje, że nie do końca tak jest. Owszem, cały czas coś się dzieje – a to gdzieś tam zdechła wiewiórka, a to ktoś zapalił papierosa, a w jakiejś kopalni wydobyto dziś tyle a tyle węgla… to nie o to chodzi. „Brak newsów” oznacza „nie mamy dzisiaj nic, o czym warto byłoby wspomnieć”.

Jedna z najsłynniejszych fraz w dziejach teorii komunikacji głosi „środek przekazu sam jest przekazem”.

Te słowa kanadyjskiego filozofa Marshalla McLuhana są atakiem na popularne przekonanie o tym, że media są jedynie biernym środkiem komunikacji jakiejś treści. Krótko mówiąc ten sam fakt, np. o tym, że w Świnoujściu zdetonowano wielką bombę można podać w różnej formie. Nic bardziej mylnego -mówi nam McLuhan!

Z mediami jest trochę jak z gospodarką. To czy jakiś kraj albo miasto opierają się na turystyce czy na rybołówstwie nie jest tylko suchym stwierdzeniem o sposobie zarabiania na chleb. Podstawa gospodarki dyktuje kształt życia danej społeczności w całej masie pozornie niezwiązanych z nią szczegółów: wpływa na system szkolnictwa, na kształt infrastruktury miejskiej a nawet na kalendarz lokalnych imprez kulturalnych.

Podobnie jest z mediami. To jakich kanałów używamy do komunikacji czyni niektóre zjawiska dużo bardziej prawdopodobnymi lub wręcz umożliwia ich istnienie. Trochę tak jak z atakiem rekina: „łatwiej” o niego w ciepłym oceanie niż w łazience.

Wróćmy więc do naszego kuriozalnego „dnia bez newsów”. Jest rok 1930. Telewizji na świecie nie ma, Marka Zuckerberga ani nawet jego rodziców na świecie nie ma, szczytem rozwoju komunikacji jest rozmowa telefoniczna przez kabel. No i radio. W Wielkiej Brytanii jest 1 (słownie: jedna) stacja radiowa, wspomniane publiczne BBC. Choć to szokujące, ludzie chodzili do sąsiadów na konkretną godzinę, żeby posłuchać radia!

Wybór na medialnym rynku był jak w ruskiej stołówce: mogłeś jeść lub nie jeść.

Wydawać by się mogło, że w takiej sytuacji ostatnią rzeczą jaka może przejść przez gardło jest „nie mamy nic do powiedzenia”. Ale dochodzi do dziwnej sytuacji. Gdy dziennikarz ma 15 minut, raz na dobę, na opowiedzenie „co się wydarzyło” nie będzie mówił o rocznicy koncertu, przedstawiał zbioru najlepszych memów czy też pytał „Czeka nas koniec świata?” by za chwilę odpowiedzieć przecząco.

W tamtych czasach „news” musiał dotyczyć czegoś naprawdę istotnego.

Jeden, wybitnie wąski kanał komunikacji przeznaczony do najistotniejszych doniesień – wybuch wojny, krach finansowy, śmierć prezydenta. Jeżeli takich wieści nie było, to lepszym rozwiązaniem było milczeć, niż tworzyć zapchajdziury. Jak w luksusowej restauracji zepsuje się kuchnia, to ją zamykają, zamiast powiedzieć klientom „kuchnia zepsuta, ale możemy państwu zalać zupkę chińską”.

W takich warunkach prawdziwość informacji jest jej główną właściwością

Radio czy to brytyjskie czy sowieckie dzieliło podejście do prawdziwości przekazu, ale łączyło to, że oba musiały jakoś prawdę brać pod uwagę. Niezależnie czy chodziło o wmówienie ludziom, że Związek Sowiecki jest rajem na Ziemi, czy też, że nie do końca tak jest, istotne było to do czego komunikat dotyczył, a nie on sam. Wydaje się to oczywiste?

Nie do końca. Zaryzykuję tezę, że pandemia fake newsów nie tyle dotyczy kłamstw, co ludzi których kompletnie nie interesuje o czym tak naprawdę mówią.

Wbrew pozorom zjawisko to nie jest nowe. Znacie miejskie legendy? Że znajomy znajomego, czarna wołga, sataniści pytający dzieci jakie mają zeszyty itd. W wersji współczesnej: wujek z wojska mówiący o zamykaniu miast. Albo info z wczoraj: zmarł poeta Mirosław Gontarski. Social media zalane informacjami, że na COVID. Fakty? Żadnego COVIDA u niego nie stwierdzono. Ba, nikt nawet nie próbował przedstawić na rzekomą chorobę dowodu!

Tego typu „newsy” nie krążą dlatego, że ktoś chce nam przekazać jaka jest rzeczywistość, choćby nawet celowo chciał ją zafałszować. W nich w ogóle nie chodzi o stan faktyczny!

Są trochę jak starożytne mity. Różne wersje antycznych podań różniły się od siebie. Ale nikomu nie przeszkadzało, że w jednej wersji, jakaś bogini była córką jakiegoś boga, a w innej jego matką. O tym jak bardzo lekceważąco odnoszono się do zgodności z rzeczywistością świadczy choćby Biblia, gdzie sprzeczne ze sobą fragmenty np. opisu stworzenia świata albo Potopu występują obok siebie.

News poza prawdziwością ma też inne cechy

Może być emocjonujący lub nudny, te emocje mogą być pozytywne lub negatywne. Może być pouczający lub nie i to również nie jest tożsame z prawdziwością: pouczały w końcu również starożytne mity.

W czasach, kiedy do wyboru była jedna stacja radiowa te właściwości można było zlekceważyć

Dzisiaj newsy są trochę jak towar: mają się dobrze sprzedawać, a to czy towar jest tak naprawdę do dupy nikogo nie interesuje. Oczywiście, często dobre towary dobrze się sprzedają, ale nie jest to związek konieczny. Informacja o tym, że nie żyje angielska królowa też będzie podana wielkimi literami, bez żadnych plotek, clickbaitów i innych tricków pomagających zrobić coś z niczego.

Wiadomość w social mediach nie jest rozliczana przez pryzmat prawdy lub fałszu tylko liczby wyświetleń

Ten sam mediaworker na portalu albo internetowy troll dziś może pisać bzdury o wirusie, by jutro przerzucić się na sport. A pojutrze zostać ekspertem od wojny w Somalii albo gazociągów. Różni go to od zawodowego propagandzisty, który ma konkretny światopogląd do wytworzenia. Tu chodzi wyłącznie o przykucie uwagi, czasem możliwej do przeliczenia na pieniądze.

Są więc fake newsy nie wypaczeniem social mediów, tylko ich strukturalną częścią

Wniosek to pesymistyczny, bo tak jak dla kompletnej likwidacji wypadków lotniczych trzeba by zabronić latania, tak nie znikną fake newsy bez zamknięcia internetów na kłódkę. Jednak nie ma co popadać w fatalizm. Kiedyś wypadki lotnicze zdarzały się regularnie, dzisiaj w krajach zachodnich samolot to najbezpieczniejsza forma transportu. Wszystkie wynalazki techniczne wymagały czasu by dać się ludziom okiełznać i zminimalizować negatywne skutki jakie za sobą niosą.

Rewolucja social media trwa, w porywach, nieco ponad 10 lat. To śmiesznie mało i nie dziwne, że mamy aż taki Dziki Zachód. Kiedyś wzrost kompetencji medialnych sprawi, że social media przestaną być dopasowanym pod klienta polem minowym. Pytanie, czy patrząc na dynamikę wydarzeń damy radę do tego „kiedyś” wytrzymać.

Bibliografia:
M. McLuhan – Zrozumieć media: Przedłużenia człowieka (rozdz. Środek przekazu jest przekazem).
H. Frankfurt – O wciskaniu kitu
New philosopher – nr 8/2017

Fot: plakat z kampanii reklamowej Facebooka „Fake news nie jest naszym przyjacielem” niektórzy nieco zmienili… 😉

Komentarze