Rzuć medycynę, idź na filozofię: dlaczego w czasach kryzysu rozum przegrywa z sercem?

Jeśli bazować na historii, to nadzieje, że teraz ludzie docenią nauki ścisłe są delikatnie mówiąc naiwne.

Stosując stary, dobry, chłopski rozum wszystko jest „logiczne”

Wybucha kryzys obnażający braki w służbie zdrowia i to, jak bardzo medycyna jest ważna. Jak ktoś ładnie napisał „mały trailer tego, jak wyglądałby świat antyszczepionkowców”. Co należy zrobić? Więcej kasy i uwagi na badania, na programy profilaktyczne, na rozwój i edukację. Co naprawdę się wydarzy?

Zapewne coś zupełnie innego!

Na słynnym fresku Rafaela (istotny fragment na zdjęciu) przedstawiającym antycznych filozofów w centrum widzimy Arystotelesa pokazującego na ziemię i Platona wskazującego na niebo. Trochę to podział siekierą robiony, ale orientacyjnie wskazujący na dwie ścieżki myślenia: jedna szukająca empirycznych faktów które kochają miłośnicy nauk ścisłych (ang. science), druga, humanistyczna (ang. humanities) która za taką ścisłością nie przepada, utrzymująca, że nie da się w karb powtarzalnych badań wpisać istoty człowieczeństwa. Krótko mówiąc: rozum kontra serce.

Czemu obstawiam, że teraz nadchodzi epoka serca?

Po pierwsze, bo zazwyczaj tak było w czasach kryzysu. To zdumiewające, ale na potrzebach „tego świata” człowiek najczęściej skupiał się wtedy, gdy miał je zaspokojone. Gdy wybuchały wojny, zarazy i kryzys zazwyczaj szukał pokarmu duchowego. Tak było gdy upadało cesarstwo rzymskie, a ludzie masowo przechodzili na chrześcijaństwo lub szukali pociechy w mistycznych nurtach neoplatonizmu. Podobnie wyglądała jesień średniowiecza, gdy niewielu już pamiętało o racjonalnej myśli św. Tomasza. Nie inaczej było również, gdy po Rewolucji Francuskiej i wojnach napoleońskich Europę ogarnął romantyzm. No i, w końcu, nie przypadkiem moda na egzystencjalizm wybuchła tuż po zakończeniu II Wojny Światowej.

Dużo ważniejsze jest jednak to, jak do pojmowania świata ma się metoda humanistyczna od metody ścisłej.

W XIX wieku, w epoce pozytywizmu, gdy nauki ścisłe otoczone były wręcz religijnym kultem był duży problem z humanistyką. Próbowano albo sporządzić dla niej metodę wzorowaną na biologii, fizyce, chemii itp. albo uznać, że nic ona wspólnego z nauką nie ma. Jednak w drugiej połowie stulecia, na skutek kilku problemów nierozwiązywalnych na gruncie ówczesnych paradygmatów w fizyce (pozwoliła je rozwiązać dopiero opublikowana na początku XX wieku teoria względności Einsteina) pozytywizm znalazł się pod ścianą. Nadszedł dobry czas dla humanistów.

Jednym z nich był niemiecki filozof Wilhelm Dilthey, jeden z autorów tzw. zwrotu antypozytywistycznego w humanistyce.

Dilthey uważał, że nauki można podzielić na dwie grupy uwzględniając metodę ich uprawiania. Nauki przyrodnicze zajmują się opisywaniem i wyjaśnianiem faktów. Układają zdarzenia w ciągi przyczynowo-skutkowe, w ramach badań stawiają na powtarzalność doświadczeń i ich obiektywność. Każdy może zaobserwować eksperyment chemiczny i rezultaty obserwacji, co do zasady powinny być dla każdego takie same.

Inaczej ma się sprawa z naukami humanistycznymi, które Dilthey określił mianem „nauk o Duchu”. Humanista faktów nie stara się obiektywnie wyjaśnić i ich opisać. On stara się je zrozumieć.

Czym się różni wyjaśnianie od zrozumienia? W ostatnich dwóch tygodniach 10 milionów ludzi w samych Stanach Zjednoczonych straciło pracę. To fakt obiektywny. Można go opisać, powiązać ich bezrobocie z innymi wydarzeniami, co pozwoli nam wyjaśnić obecną sytuację gospodarczą. Ale czy to wszystko? Czy dane statystyczne, czy ciągi wydarzeń jakie miały ostatnio miejsce pozwolą nam aby na pewno zrozumieć „co to znaczy być bezrobotnym?” albo „czym dla tych ludzi jest bezrobocie?”.

Dobrą analogię (analogia zresztą to podstawowe narzędzie rozumienia) można zaczerpnąć z zupełnie innego działu filozofii

Wyobraźmy sobie osobę niewidomą od urodzenia, która jednak ukończyła studia i została światowej klasy neurofizjologiem. Taki ktoś doskonale zna przebieg procesu widzenia, wie co się dzieje w mózgu człowieka gdy ten patrzy na słońce. Ale taki niewidomy neurofizjolog, niezależnie jak świetny byłby w WYJAŚNIANIU procesu patrzenia na słońce, nigdy nie ZROZUMIE jak to jest naprawdę na nie patrzeć.

Zdaniem Diltheya, to właśnie rozumienie jest naturalnym i pierwotnym sposobem poznawania świata

Być może dlatego człowiek w chwilach kryzysu zapomina o scjentystycznym podejściu. Kogoś, komu zmarła bliska osoba nie interesuje odpowiedź „jak to się stało?” na którą odpowiedzi dostarczy sekcja zwłok. Jego (lub ją) interesuje „dlaczego to się stało?”. Według paradygmatu nauk ścisłych takie pytania nie mają żadnego sensu, są równie absurdalne jak doszukiwanie się w burzy gniewu bogów. Ale zapłakanych ludzi to nie interesuje – i pragmatyczny naukowiec powinien to nomen omen zrozumieć, jeśli chce, by nadal choć trochę go słuchano.

Bibliografia:
J. Szacki – Historia myśli socjologicznej

Komentarze