Z tlenem się nie liczy?

Zarzuty jednego z polskich himalaistów, że zdobycie K2 z użyciem butli z tlenem było „na dopingu” dotykają dużo głębszego problemu: na ile technika może i powinna zastąpić naturalne możliwości człowieka.

„A po co tam leźli?”

To z kolei pytanie zadaje masa osób gdy ktoś w górach ulegnie wypadkowi. Ale również ono pomoże nam naświetlić nasz dzisiejszy temat. Wspinaczka, nie tylko wspinaczka – sport w ogólności, to patrząc z boku, na przykład z perspektywy kosmity bardzo dziwna ludzka aktywność. Chodzi w nim o zrobienie czegoś – np. wejścia na jakąś górę, co nie ma dalszego celu. Jak ktoś „wspina się” do gabinetu położonego na trzecim piętrze robi to dlatego, żeby dostać się do kogoś kto tam się znajduje, np. lekarza albo prawnika. Na K2 gabinetów lekarskich ani adwokackich nie ma. Celem wejścia na K2 jest wejście na K2. Koniec.

Ale czy aby na pewno?

Ktoś kto będzie miał do wyboru wjechanie na trzecie piętro windą zapewne z tej możliwości skorzysta. Chcemy się dostać do gabinetu a to, że jest on na trzecim piętrze stanowi dla nas wyłącznie zbędną przeszkodę, którą chcemy pokonać najmniejszym możliwym kosztem. W sporcie ta regułą nie ma zastosowania. Odrzucamy „wejście” na szczyt przy użyciu helikoptera, „skok narciarski” z paralotnią czy kolarza który zamontowałby sobie silniczek pod siodełkiem. Wszystkie „wyzwania” sportowe są w świetle współczesnej techniki trywialne do wykonania. Jeżeli ma to mieć jakikolwiek sens to poza osiągnięciem celu zawodów trzeba brać też pod uwagę sposób w jaki się to wykonało.

Pytanie więc brzmi: „jakie osiągnięcia techniki powinny być dopuszczalne, tak aby sam sport nie uległ wypaczeniu i przerodzeniu się raczej w swoją własną parodię?”

Odejdźmy na chwilę od sportu i skupmy się na innej czynności, która ma sens sama dla siebie, czyli wyjściu ze znajomymi na piwo. Nie jest to zjedzenie obiadu w barze mlecznym, gdzie celem jest napełnienie żołądka. W wyjściu na piwo nie chodzi o wypicie piwa, tylko o całe spotkanie.

Czy na takim spotkaniu korzystamy z techniki?

Oczywiście, że tak! Umawiamy się przy pomocy smartfona, podróżujemy samochodem lub tramwajem, w końcu siedzimy w oświetlonej i ogrzewanej knajpie. To wszystko osiągnięcia techniczne, którym przyklaskujemy. Przyklasnęlibyśmy także wielu innym udogodnieniom jak choćby, nie wiem, aplikacji pokazującej w stanie rzeczywistym jakie browary są na stanie, co byśmy ewentualnie wiedzieli, że lepiej spotkać się w tym dniu gdzie indziej.

Jednak gdyby technika była taka cudowna, to fakt, że obecnie knajpy są zamknięte nie powinien być dla nas problemem. Odpalamy Skype czy inną aplikację i to co wcześniej zajmowało nam dużo czasu poświęconego na dojazd do baru mamy dostępne z poziomu własnego łóżka.

Ale… no właśnie. Z jakiegoś powodu brzmi to idiotycznie i nic nie zastąpi spotkania „w realu”. Spotkanie ze znajomymi przez Skype to wypaczenie samej istoty takiej aktywności. Jest to różnica pomiędzy tym co nam spotkanie UŁATWIA a tym co je ZASTĘPUJE. Podobnie rzecz ma się w sporcie: wszystko to co ułatwia WSPINANIE jest ok. Wszystko co ułatwia WSPIĘCIE jest nie ok.

A konkrety?

Konkrety pojawiają się na poziomie indywidualnym. Węgierski psycholog Mihály Csíkszentmihályi odkrył swego czasu istnienie czegoś takiego jak stan flow. Jest to uczucie które pojawia się w momencie doskonałego zbiegu trudności zadania i naszych kompetencji. Słowem, gdy wykonujemy coś co jest na tyle trudne, że wymaga od nas zaangażowania maksimum naszych wysiłków, ale na tyle proste, że jesteśmy w stanie to wykonać.

Wszelkie ulepszenia w sporcie są dobre, o ile podnoszą poprzeczkę bez trywializowania całego zadania

Przykładowo, można powiedzieć, że odczuwam flow pisząc ten tekst. Ale zanim to zrobiłem podgrzałem sobie pokój (czyli odkręciłem kaloryfer) i zrobiłem kawę. Nie musiałem w tym celu zacząć, jak za czasów mojego dziadka, od rąbania drewna i przyniesienia wody ze studni. Także zdobycie informacji do tego tekstu nie byłoby możliwe bez sięgnięcia do internetu.

Jednak nawet w pisaniu tekstów technika w dużej mierze może zastąpić człowieka

Są gotowe szablony nagłówków, leadów a nawet schematy historii gdzie trzeba tylko podstawić imiona bohaterów aby dostać receptę na hit. Pisanie pop-literatury to w dużej mierze nie sztuka tylko mechaniczna produkcja niewiele różniąca się od skręcania śrubek w fabryce.

Pytanie brzmi: na ile takie, zdaje mi się bardzo sensowne kryterium jest możliwe do zastosowania?

„Szybciej, wyżej, mocniej” brzmi dewiza igrzysk olimpijskich. Sportowcy i trenerzy rozliczani są przez związki, sponsorów a często także kibiców za wyniki, a nie za styl, a już tym bardziej za jakieś subiektywne poczucie „flow”. Presja na wynik jest tak wielka, że nawet w sporcie amatorskim, teoretycznie uprawianym wyłącznie dla zdrowia i przyjemności pojawia się doping i parcie nie na samą aktywność, a na wyniki i wygląd własnej sylwetki.

Wydaje mi się jednak, że jest to już problem sięgający daleko ponad sport.

Arystoteles rozróżniał działalność praktyczną, taką gdzie sama czynność jest ważna od wytwórczej, gdzie ważny jest efekt. Jeżeli patrzymy na świat przez pryzmat tej drugiej to grozi nam to, przed czym przestrzegał Martin Heidegger: że zaczniemy patrzeć na świat i na nas samych nie jako rzeczy cenne same przez się, a jako na surowy materiał do dalszej obróbki w jakimś innym celu. Myślę, że historie setek sportowców, którzy bycie maszynką do bicia rekordów przypłacili zdrowiem i starością w biedzie i zapomnieniu są wystarczającym powodem, aby samemu się nad tym zastanowić.

Bibliografia:
M. McNamee, W. Morgan – Routledge Handbook of the Philosophy of Sport
C. Torres – The Bloomsbury Companion to the Philosophy of Sport

Komentarze