Francis Fukuyama: człowiek, który rozbroił Zachód?

Dzisiejszy tekst polecam wszystkim, którzy wciąż nie wierzą w potężny wpływ filozofii na codzienne życie, bo piwo nawarzone ponad 30 lat temu pić musimy teraz.


Był rok 1992. Od kilku miesięcy nie istniał już Związek Radziecki. Zimna wojna była historią tak bardzo, że wybory prezydenckie w USA wygrał mało znany gubernator Bill Clinton, skupiając się – w przeciwieństwie do faworyta, czyli Busha Seniora – na sprawach wewnętrznych. Wiele osób zadawało pytanie: „co teraz?”. I wtedy listy bestsellerów podbiła książka, która udzielała bardzo prostej odpowiedzi: „nic”.

Francis Fukuyama w Końcu historii dowodził, że dzieje się „skończyły”.

Nie w tym sensie, że nic się już nie wydarzy, ale w tym, że nie wydarzy się już nic istotnego. Proces przemian ludzkich systemów społeczno-gospodarczych dobiegł końca. Nie będzie już wielkiej wojny, starcia cywilizacji. Wygrała liberalna demokracja, wolny rynek i globalizacja. Wszystkie problemy sprowadzają się do jakichś lokalnych rozruchów, o których nikt długo pamiętał nie będzie.

Należy tu podkreślić, że najważniejszym filozofem, na którego powoływał się Fukuyama, był Hegel. Koniec historii był ukoronowaniem procesu KONIECZNEGO, a więc nieodwoływalnego. To oczywiście niosło za sobą gigantyczne skutki praktyczne.

Skoro bowiem liberalna demokracja i kapitalizm na końcu dziejów „wygrały”, to należy uznać wartości, jakie niosą, za ostateczne. I uznano.

Światowa gospodarka coraz wyraźniej podporządkowała się logice rynku i zysku. Lata 90. przyniosły największą liberalizację barier celnych w historii – rozszerzono wspólny rynek w UE, zniesiono większość ceł pomiędzy USA, Kanadą i Meksykiem, a w 1995 roku powołano Światową Organizację Handlu.

Jednocześnie w duchu triumfującego neoliberalizmu rozpatrywano inne problemy społeczne. Triumf Billa Clintona w USA i Tony’ego Blaira w Wielkiej Brytanii zupełnie odmienił kształt światowej lewicy. Apokryficzna anegdota głosi, że Margaret Thatcher, zapytana o swój największy sukces, odpowiedziała, że jest nim Tony Blair. Ta historia dosyć dobrze oddaje to, co się stało. Lewica stała się prorynkowa, przyjęła wiarę w zrównoważony deficyt i podporządkowanie polityki społecznej logice rynku.

Co mogło czekać wojsko w takich okolicznościach? Oczywiście nic dobrego.

Po pierwsze, nie było za bardzo widać wroga, przeciw któremu duża armia jest potrzebna. W operacji „Pustynna Burza” stosunkowo silna armia iracka została rozbita w pył. Rosja była pogrążona w kryzysie, a Chiny dopiero zaczynały rosnąć. Nastawiano się na konflikty lokalne, przy użyciu punktowych uderzeń o małej intensywności oraz misje stabilizacyjne czy pokojowe. Po drugie, wojsko było pod presją logiki zysku. Armia z definicji jest instytucją deficytową – nie przynosi żadnych przychodów, zaś sporo kosztuje. Przy takim podejściu jest to pierwszy kandydat do cięć budżetowych.

Mam nadzieję, że w 2025 roku nikogo nie trzeba przekonywać, że była to teza błędna.

Sam autor ciągle żyje i, choć nie odciął się od swoich tez, to sukcesywnie je rozmydla. Historia jak na złość nie chciała się skończyć. Atak na WTC i wojny na Bliskim Wschodzie, zajęcie Krymu, wielki kryzys, fale uchodźców i dojście Trumpa do władzy – rzeczywistość dawała coraz mocniejszego przytyczka w nos optymistom. Ale największe ciosy przyszły w ostatnich pięciu latach, gdy najpierw w czasie pandemii stanął cały świat, a dwa lata później rozpoczęła się pełnoskalowa, angażująca setki tysięcy żołnierzy wojna w Europie.

Ale tak po prawdzie błąd, który popełnił Fukuyama, szczególnie nowy nie jest. Wiele osób przed nim też myślało, że innej rzeczywistości niż ta, która jest, wyobrazić sobie nie można. Ale – no cóż – szybko okazywało się, że to nie z rzeczywistością jest problem, a z ich wyobraźnią.

Jeżeli tekst się podobał wpłać proszę kilka groszy:
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy

Komentarze