Ciekawość urwana ze smyczy: skąd się bierze popularność internetowej patologii?

Pod pewnymi względami największą tragedią patostreamów i freak fightów jest to, że fani nie biorą ich na poważnie.

Dla tych którzy mają szczęście tego nie wiedzieć: freak fighty to pseudosportowe walki pomiędzy celebrytami. A właściwie pato-celebrytami, bo najczęściej chodzi o osoby wywodzące się ze środowisk patologicznych, które w życiu osiągnęły głównie wpis w rejestrze skazanych oraz ewidentne uzależnienie od alkoholu lub narkotyków. Jeżeli ktoś uważa, że brzmi to jak opis marginesu społecznego to mam niezbyt dobre wieści: osoby te należą do czołówki polskich influencerów, posiadając setki tysięcy śledzących w social mediach.

Temat oczywiście do ugryzienia przez wiele osób z różnych perspektyw. Także prawnych, bo wielokrotnie mamy do czynienia z wykorzystywaniem w tym środowisku osób upośledzonych lub uzależnionych i nawet jeżeli nie doszło do popełnienia przestępstwa, to prokuratura może wszczynać postępowania cywilne, a z punktu widzenia kodeksu cywilnego kilka ciekawych paragrafów by się tam znalazło.

Ale czy wśród widowni znajdą się prawnicy?

Czy osoby na jakimś poziomie intelektualnym mogą się czymś takim zajmować? Czy ktoś po godzinach w dobrze płatnej pracy może godzinami oglądać jak w pijackiej melinie alkoholicy robią pod siebie (dosłownie). Czy ktoś może płacić za transmisję w której dwóch chuliganów z wyrokami wzajemnie wyzywa się od „sześdziesion” (art. 60 KK, tzw mały świadek koronny, oznacza to przestępcę współpracującego z policją).

Problem polega na tym, że jest to ogromna część widowni

Oczywiście, nie świadczy to o tym, że jakiś dyrektor średniego szczebla dużej korporacji posiada horyzonty myślowe pozwalające mu jedynie oglądać stream z meliny. Zresztą jak zaraz pokażę to nie o horyzonty myślowe tu chodzi, bo wyrafinowana filozofia czy literatura również może paść ofiarą zjawiska o którym dzisiaj piszę (co jest zresztą pod wieloma względami gorsze).

Osoby na jakimś poziomie oglądają tego typu transmisje dla jaj

Innymi słowy – dla niezobowiązującego relaksu. Jeżeli takiego widza zapytać, czy się z tym utożsamia to zacznie się wręcz śmiać. Ostatnio jeden z zawodników freak fightów zmarł i od razu pojawiły się głosy, że to wina między innymi hejterów. Tylko co to jest hejter? Jeżeli ktoś kto szczerze kogoś nienawidzi, to ja się nie zgodzę, że ten człowiek miał hejterów. Nienawiść jest pewnego rodzaju zaangażowaniem uczuciowym. Kiedy Hanna Arendt relacjonowała proces hitlerowskiego zbrodniarza Adolfa Eichmanna uznała, że jego zapewnienia o braku nienawiści do Żydów są szczere. Nienawidził Żydów Hitler, ale wykonawcy holocaustu albo dawali upust prymitywnym emocjom nieposiadającym psychologicznej głębi albo po prostu wykonywali bezmyślnie rozkazy.

Na czym więc polega fenomen tego zjawiska?

Widzowie patotreści w internecie wybierają dobrowolnie. Raczej nikt nie jest „zmuszany” do siedzenia w tym środowisku poprzez obowiązki szkolne czy zawodowe. Jest to więc nieodłączny element czasu wolnego. Ale co to jest czas wolny? Wielokrotnie już pokazywałem na tym blogu, że należy współczesny czas wolny, weekend czy urlop odróżnić od świąt epoki przednowożytnej, które rządziły się swoimi nierzadko skrupulatnie określonymi zasadami. Czas wolny to czas dosłownie wolny – czas który każdy z nas musi samodzielnie wypełnić. Tylko jak?

Człowiek współczesny staje przed koniecznością decyzji co ma ze sobą zrobić

Nie będziemy tu szczegółowo rozwijać tego tematu, ale czas wolny jest właśnie tym elementem życia, gdzie widać to najdobitniej. Nawet jeśli nie mam pełnej swobody jak wykorzystać swój czas po pracy, to jest ona bez wątpienia ogromna.

Problem polega na tym, że wraz z wolnością pojawia się pustka – brak jakiejś instancji czy instrukcji do której można się odwołać z pytaniem „co robić?”. Kiedyś taką instancją była religia, która precyzyjnie odpowiadała na pytania jaki jest świat, kim jest człowiek i co powinien ze sobą robić. Epoka współczesna mówi jasno: pierwszą i ostatnią instancją wyrokującą „co ja powinienem robić?” jestem ja sam. Nawet jeżeli powołam się na jakiś zewnętrzny kodeks etyczny, to dzieje się tak dlatego, że ja się zgodziłem go przestrzegać. Nic nie jest w stanie zmusić nas do tego, abyśmy coś robili chętnie. Jak pokazał mityczny Syzyf, nawet bogom można wprost powiedzieć „lol, nie”.

Poczucie takiego bezkresu i braku podstawy do decyzji niekoniecznie jest miłe i wiąże się z lękiem

I wielu filozofów ucieczkę współczesnego człowieka przed tym lękiem opisało. Od tak prozaicznych metod jak substancje odurzające po zjawisko „ucieczki do wolności” czy „człowieka sowieckiego” gdzie odpowiedzi na pytanie „jak żyć” ma dostarczyć jakiś charyzmatyczny dyktator decydujący o codzienności poddanych.

Ale co to ma wspólnego z naszą patologią?

Martin Heidegger opisał zjawisko które polscy tłumacze oddają jako „się”. Kiedy nie wiemy co robić robimy „co robi się” w takiej sytuacji. Co „się” nosi, co „się” słucha itd. „Się” to taki trochę urojony strażnik, którego sobie wszyscy wyobrażamy i przed którym wszyscy sami się pilnujemy, a który najczęściej nie jest żadną konkretną osobą.

W „się” można upaść na kilka sposobów i jednym z nich jest właśnie ciekawość.

Ale chwila: czyżby ciekawość nie była początkiem filozofii jak chciał Arystoteles? Albo kołem zamachowym rozwoju nauki i wiedzy jak mówili myśliciele wczesnej nowożytności? Otóż: to zależy. Św. Tomasz z Akwinu oddzielił ciekawość od dociekliwości. Intelektualną cnotą była ta druga. Ciekawość zaś polegała na niepohamowanym dążeniu do wiedzy by niczym ludzie w Raju czy budowniczy wieży Babel być mądrzejszym od Boga.

Ciekawość w rozumieniu Heideggera ma zdecydowanie świecki charakter

Występek polega tutaj na tym, że „pożądanie wiedzy” zmierza tutaj w patologicznym kierunku. Zamiast ku lepszemu rozumieniu świata i swojego w nim miejsca człowiek poszukuje czegoś nowego. Czegoś „zaskakującego”. Pustych emocji i niezobowiązujących uniesień. To wcale nie muszą być prymitywne rozrywki. Bardzo często spotykam w internetowych dyskusjach o bardzo ambitnych tematach ludzi, którzy traktują to jedynie jako pretekst do intelektualnej masturbacji nad własną znajomością „Słownika wyrazów obcych”.

Należy zaznaczyć, że Heidegger formalnie nie nazywa ciekawości czymś złym.

W ogóle nigdy nie napisał konkretnej książki poświęconej etyce, uważając, że byłby to kolejny kodeks, w który można uciec od autentyczności własnego bycia. Co więcej, ciekawość i życie „tak jak się żyje” są wręcz koniecznymi elementami naszego bycia w świecie. Jednak to bycie w świecie ma wymiar skończony – kiedyś się zaczęło i kiedyś się skończy. Sami musimy zdecydować czy ten dosyć krótki okres ma być smakowaniem głębi kraftowego portera, czy też kompulsywnym upijaniem się Tatrą pitą w melinie Daniela Magicala.

PS: można mi postawić kawę (tudzież piwo) na:
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy

Komentarze