Niewątpliwie Mona Lisa jest przejawem wielkiego talentu Leonarda da Vinci, jednak o sławie obrazu zadecydowało przede wszystkim kompletne frajerstwo pracowników Luwru, francuskiej policji i – last but not least – pewnego drobnego złodzieja.
Powyższe zdjęcie przedstawia rzekomo szarą rzeczywistość najsłynniejszego obrazu w najsłynniejszym muzeum sztuki. Tylko w niektóre dni wygląda to inaczej. Ludzi jest wtedy jeszcze więcej.
Dokładnie tak. Miliony walą do Luwru nierzadko wyłącznie po to, by zobaczyć słynną Mona Lisę.
Czy aby jednak jest się czym jarać?
Jeżeli ktoś spodziewa się, że w zderzeniu słynnym obrazem przeżyje jakieś „wow” to niech se lepiej kupi premium dostęp do porno w Virtual Reality. Mona lisa ma 77×53 cm, pokryta jest pożółkłym, zniszczonym werniksem (taki lakier na obrazie), schowana za grubą szyba pancerną i oddzielona balustradą. Do tego dochodzi przeciskanie się przez wspomniany tłum. Masakra.
Nie ulega wątpliwości, że obraz jest dziełem wielkim. Tajemniczy uśmiech to efekt zastosowania przez Leonarda techniki sfumato – czyli zacieniowania kącików ust, tak, że nie możemy dokładnie określić wyrazu twarzy postaci. Samo zresztą ujęcie kobiety – świeckiej! – gdy patrzy się na na nas wprost i do tego jeszcze uśmiecha było bardzo nowatorskie, choć dziś – w dobie całych półek zawalonych gazetami z gołymi babami ciężko nam w to uwierzyć.
Jednak wielkich obrazów jest w historii wiele. To, że akurat ten trafił do popkultury i rozpozna go obecnie nawet upośledzony orangutan wynika z pewnych wydarzeń, które wydarzyły się ponad 100 lat temu i które były największym zestawieniem przypadków niekompetencji, amatorki i frajerstwa jakie świat widział przed 28 grudnia 2005 roku #pdk
Ale wróćmy do 21 sierpnia 1911 roku około godziny 7 rano, kiedy to pracownik Luwru, Vincenzo Perrugia ściągnął ze ściany muzeum słynną La Giocondę. Chciałbym napisać o jakichś misternych przygotowaniach, podkopach, szpiegowskich technikach czy innym diabelstwie, ale bym po prostu skłamał. Facet wszedł do sali, ściągnął obraz, na klatce schodowej wyjął go z ramy i wsadził pod płaszcz. Potem uciekł do lasu… to znaczy do Włoch.
Jedyna trudność jako go spotkała to zamknięte drzwi, które… bez pytania otworzył mu cieć, widząc biały fartuch wskazujący na pracownika…
W normalnym muzeum, jak się ma setki bezcennych dzieł sztuki, to się robi dokładny system przepustek i każdą czynność dokładnie ewidencjonuje. A w Luwrze? A w Luwrze jak w lesie…
Teraz dopiero zaczyna się show xD
Myślicie, że zgubienie jednego z najcenniejszych obrazów w kolekcji to rzecz tak oczywista, że ta banda januszy od razu ją wyłapała? No raczej nie xD Przez 28 godzin wszyscy chodzili obok dziury na ścianie i myśleli, że obraz został wyniesiony przez jakiegoś fotografa celem zrobienia zdjęć. Nie muszę chyba dodawać, że owi fotografowie chodzili wówczas po Muzeum i brali wszystko co chcieli bez pytania, jak u siebie w domu xD
Zapewne ów stan błogiej nieświadomości trwałby dłużej, gdyby na bocznej klace schodowej nie znaleziono pustej ramy pozostawionej po obrazie. Po 28 godzinach dyrekcja Luwru zaczęła coś podejrzewać. Robi się grubo xD
Do akcji wkracza francuska policja…
…i jej standardy rodem z „13 posterunku” xD Na ramie znaleziono odcisk palca, który porównano ze wszystkimi pracownikami Luwru… za wyjątkiem złodzieja xD Nikt bowiem nie wpadł na jakże genialny pomysł, żeby sprawdzać pracowników wg listy na dzień kradzieży obrazu, a nie na chwilę prowadzenia śledztwa xD
W ramach śledczej biegunki przesłuchano jednak nie tylko tysiące niewinnych ludzi (w tym Pablo Picasso) lecz również rzeczywistego złodzieja. Jak się zapewne domyślacie, akurat w tym przypadku odcisków palców nie pobrano, w efekcie czego wyjechał on nieniepokojony do Włoch.
Podczas gdy francuska policja usilnie wykazywała starania o znaczny stopień niepełnosprawności, sprawą zainteresowała się prasa. Jakby nie patrzeć, takie zestawienie januszostwa zasługuje na uwagę, szczególnie, że w międzyczasie zaczęły pojawiać się doniesienia, że to nie była pierwsza kradzież z muzeum. Zgłaszali się posiadacze podejrzanych, starożytnych figurek czy innych drobiazgów, które znikały, bo nikt w całej firmie nad tym nie panował. Zapewne, gdyby Perrugio obrał sobie mniej ambitny cel, do tej pory nikt by nie zauważył, że czegoś zabrakło.
Co najbardziej zdumiewające, do Luwru tłumy ludzi przychodziły by zobaczyć puste miejsce, w którym obraz wisiał (pic rel). Były to czasy tzw. żółtego dziennikarstwa, epoka w której wszystkie gazety prezentowały poziom niższy niż Super Express skrzyżowany z Faktem. Przez wiele miesięcy, dzień w dzień, z pierwszej strony atakowała Mona Lisa, czy raczej jej brak. Sprawa zaczęła robić się polityczna – o kradzież oskarżano Niemców, były to wszak czasy napięcia, które niebawem miało zakończyć się wybuchem wojny światowej.
Jeżeli jednak myślicie, że frajerstwo muzealników i francuskiej policji wyczerpało limit, to jesteście w błędzie, bo złodziej wcale nie był lepszy xD
Łatwo zrozumieć, że skradziona Mona Lisa to majątek porównywalny do ciężarówki wypełnionej po brzegi koksem z martwą dziwką w szoferce. Generalnie: mało kto umiałby zrobić z tego odpowiedni użytek. Trzeba wiedzieć z góry kto i za ile mógłby od nas taki obraz kupić.
Tymczasem nasz złodziej najwyraźniej zastanawiał się nad tym problemem dopiero po tym, gdy obraz trafił do skrytki pod jego łóżkiem. I na czołówki wszystkich europejskich gazet.
Nasz geniusz dumał nad tym problemem ponad dwa lata i w grudniu 1913 roku wydumał, że najlepszym sposobem sprzedaży będzie opchnięcie obrazka dla jednego z najsłynniejszych antykwariuszy we Włoszech. Super pomysł bulwo xD
Tym razem wszystko poszło już dobrze i Peruggio został ujęty. Twierdził, że jego celem było przywrócenie słynnego obrazu do ojczyzny. To ciekawy motyw, zwłaszcza w kontekście, że w jego mieszkaniu znaleziono wycinki z adresami takich rodzin jak Rockefellerowie, Morganowie czy Rothschildowie..
Naturalnie, Mona Lisa po powrocie znów nie schodziła z pierwszych stron gazet, które relacjonowały dokładnie zarówno całe śledztwo, jak i tłumy, które waliły by obejrzeć słynne malowidło.
Tak zaczęła się kariera Mona Lisy jako najsłynniejszego z słynnych. Merytorycznie nie jesteśmy wskazać który obraz w historii jest „tym najważniejszym”, zrobił więc to za nas przypadek i dyletanctwo całej masy ludzi. Główna korzyść z tego jest taka, że po kradzieży Mona Lisy nikt już nie chodzi po Luwrze jak po chlewie i cały ten majdan jest znacznie lepiej zarządzany.
Podobno.
Podobało się? Polub mój profil na Facebooku!