Księża pedofile, alkoholicy lejący własne rodziny czy szefowie mobbingujący pracowników. Często rozciąga się nad nimi zasłona milczenia, a po jej zerwaniu najbardziej cierpią ci, którzy ośmielili się „donosić”. Czemu? Bo w społeczeństwie, którym rządzi wstyd wszyscy pracują na to, żeby niewygodna prawda nie wyszła na jaw.
W czasie II Wojny światowej Amerykanie ze zdumieniem obserwowali niektóre zachowania wrogich Japończyków.
Dlaczego japońscy żołnierze walczyli do ostatniej kropli krwi zamiast się poddać? Dlaczego, jeżeli już dostali się do niewoli chcieli za wszelką cenę ukryć ten fakt przed pozostałymi w kraju bliskimi? Dlaczego wreszcie tak źle traktowali amerykańskich i brytyjskich jeńców? Rząd zdawał sobie sprawę z istnienia poważnych różnic pomiędzy kulturami, stąd zwrócił się o wyjaśnienie tych fenomenów do antropologów. Jedno z najsłynniejszych rozwiązań przedstawiła Ruth Benedict.
Chodzi o różnice między „kulturą winy” a „kulturą wstydu”.
W kulturze winy pytaniem jakie zadaje się przy ocenie zachowań czy to swoich czy cudzych jest „czy jest to dobre zachowanie?”. Nacisk sprawia się tu etyczny aspekt jakiegoś zachowania. To moja sumienie powinno mi mówić „nie kradnij” i powinienem po kradzieży czuć się źle, nawet jeżeli uszłaby ona mi na sucho, nikt by o niej nie wiedział i uchodziłbym za nieskazitelnego człowieka.
Inaczej jest w kulturze wstydu.
Tu nie pyta się o to, czy dane zachowanie jest sprawiedliwe czy nie, ale o to, jak jest postrzegane. Dopóki kradnę ale nikt o tym nie wie, to problemu nie ma. Można bić żonę, gwałcić dzieci albo demolować ustrój w jakimś kraju – wszystko jest cacy, dopóki ludzie nie gadają i postrzegają nas jako wzór cnót..
A w każdym razie dopóki zachowują się tak jakby nas w ten sposób postrzegali
Nieszczególnie w kulturze wstydu bierze się bowiem pod uwagę faktyczne uczucia i przemyślenia członków społeczeństwa. Dopóki wszyscy udają, że uważają sąsiada alkoholika, który już kilka razy posłał żonę do szpitala za wspaniałego ojca rodziny i filantropa, to wszystko jest w porządku. A jak ktoś spoza wsi sprowadzi się i zechce poinformować policję to… z nim jest problem, a nie z domowym katem. Co nierzadko sami lokalni policjanci czy pracownicy opieki społecznej okazują (poza protokołem oczywiście), mówiąc delikwentowi „żeby się w cudze sprawy nie wpierdalał”. Teraz jasne wydaje się zachowanie Japończyków: jeniec był „tym złym”. Niewola była znakiem porażki, nawet jeżeli obiektywnie nie było szans na jej uniknięcie. Można by powiedzieć: nie tyle porażka jest tragedią, co konieczność powiedzenia o niej innym.
Filarem społeczeństwa wstydu jest swoista hipokryzja uprawiana przez wszystkich jej członków
Priorytetem nie jest dobre wypełnianie jakiejś funkcji, ale jawienie się jako ktoś, kto ją dobrze wypełnia. Oczywiście, wzorowy ojciec rodziny może być (i zazwyczaj bywa) tak postrzegany, co jednak, jeżeli fakty są inne? Cóż, trzeba robić wszystko, żeby fakty nie wyszły na jaw. I dotyczy to całego środowiska, które za punkt honoru nie bierze sobie sprawiedliwości, a pełnego dulszczyzny źle pojętego świętego spokoju.
Bo pomyślmy – ile to razy ofiara pedofila, mimo twardych dowodów miała przeciw sobie nie tylko sąsiadów, ale nawet najbliższą rodzinę?
To trochę tak jak z przekręcanymi licznikami w samochodach. Ale prawda jest taka, że handlarze by nie kręcili, gdyby klienci nie woleli oszukiwać samych siebie i brać „okazje” zamiast uczciwie podejść do sprawy i kupić auto może nie pierwszej świeżości, ale przynajmniej takie, po którym wiadomo czego się spodziewać.
Powiedzmy sobie szczerze – nie byłoby krycia pedofilii w Kościele, gdyby nie postawa znacznej części wiernych, którzy w księdzu wolą widzieć pomazańca bożego, niż człowieka z krwi i kości, który popełnia błędy, a czasem nawet zbrodnie. Nie byłoby tyle przemocy w rodzinie, gdyby nie pełna hipokryzji postawa wielu środowisk, stygmatyzująca rozwodników, osoby leczące się psychiatrycznie czy korzystające z innej formy pomocy. Pomocy z zewnątrz. Nie byłoby w końcu mobbingu, gdyby pracownicy upominaliby się o swoje prawa, zamiast dbać o „niepsucie atmosfery”.
Niedawno ktoś mi powiedział, że tacy katolicy jak Hołownia czy środowisko „Tygodnia Powszechnego” są dla wielu „wiernych” gorszym wrzodem niż antyklerykałowie pokroju Palikota czy Urbana. Bo Palikot to wiadomo, diabeł wcielony, a ten tutaj „inteligencik” niby nasz, ale się rzuca to do księży, to do biskupów… jak tak można w ogóle?
Coś w tym jest. Ale to dzięki takim „zadającym pytania” powstała filozofia, powstała liberalna demokracja i powstało, last but not least, chrześcijaństwo. Wszystkie podstawy naszej kultury. I tylko zadając pytania i wymagając od siebie i innych faktów, a nie pozorów te wartości obronimy.
Bibliografia:
R. Benedict – Chryzantema i miecz
Od niedawna jestem również na Instagramie:
https://www.instagram.com/rafalurbanowicz/