Nie ufam ludziom, którzy brzmią zbyt mądrze

Niedawno jeden z kandydatów na Prezydenta został zaatakowany za rzekome „ubogie słownictwo”. To niestety pokazuje jak groźni mogą być ludzie którzy co prawda gadają głupoty, ale za to mądrze brzmiące.

Trudno naprawdę zliczyć ile zer miałaby kwota, jaką ludzie wydają tylko po to, by pokazać, że SĄ KIMŚ.

Jakiś czas temu widziałem nawet reklamówkę (tak, taką plastikową) za kilkaset złotych (!) oczywiście oznaczoną odpowiednim logo. To oczywiście tylko przykład skrajny, choć już sam rozmiar rynku podróbek pokazuje nam jak wielki pieniądz tkwi w sprzedawaniu ludziom symboli czysto statusowych. Hmm… a gdyby tak można było taniej? Oto jest rzecz, która niczym chińska koszulka z napisem „Versracze” pokaże, że jesteśmy ludźmi elokwentnymi, obytymi i ogólnie „z wyższej półki”. Ta rzecz to słownik wyrazów obcych.

Quidquid latine dictum sit, altum videtur!

To znaczy: wszystko po łacinie brzmi poważnie i głęboko. Jesteś adwokatem albo radcą i masz sprawę z góry przegraną? Napchaj do każdego pisma mądrych wyrazów i klient doceni cię nawet, jeżeli przegrasz. Nie wymyśliłem sobie tej rady, tylko sam ją na studiach od praktykującego prawnika usłyszałem. Ba! Cała ta rada wynikła z opowieści o tym, jak klienci mieli… pretensje do swojego adwokata, który sprawę co prawda wygrał, ale w sposób “mało widowiskowy”, czego nie można powiedzieć o staraniach reprezentanta drugiej strony. Tak: ludzie potrafią bardziej niż efekty docenić styl.

To raczej komunał stwierdzić, że uważanie “mądrze brzmiącej” wypowiedzi za mądrą jest błędem, ale chciałbym w tym tekście pójść dalej.

Otóż nie tylko nie uważam, że używanie długich i trudnych wyrazów nie świadczy o mądrości danej wypowiedzi, ale wręcz każe na nią parzeć podejrzliwie jako próba ukrycia czegoś niezbyt mądrego pod płaszczykiem frazesów.

Oczywiście, słownictwo fachowe nie jest, jak swego czasu uważali niektórzy wyrazem “opresyjnego elitaryzmu”. Każda branża, od gastronomii przez medycynę po filozofię ma swoje wewnętrze słownictwo, często zaczerpnięte z języka obcego i nieprzetłumaczalne na polski. I oczywiście, jeżeli w periodyku dla kucharzy czytam o “mis en place” to nie uznaję tego za przejaw snobizmu, a po prostu czystej ekonomii językowej. Łatwiej jest bowiem napisać te trzy krótkie słowa zamiast “przygotowanie miejsca pracy i wszystkich składników przed przystąpieniem do gotowania”. Dla docelowego czytelnika termin ten jest równie zrozumiały jak słowo “krowa” czy “rzeka”.

Problem polega na tym, że dyskusje “w gronie fachowców” to dzisiaj promil ogólnej debaty publicznej i co więcej: raczej rzadko spotykanej w takich miejscach jak Facebook czy prasa.

O ile jestem w stanie zrozumieć językową hermetyczność tekstu w periodyku naukowym i jest to kwestia wyłącznie stylowej zręczności autora, to gdy czytam komentarz na jakimś portalu społecznościowym, napisany rzekomo w języku polskim, którego nie idzie zrozumieć bez Google i wyposażony w więcej przypisów niż praca magisterska to mam spore wątpliwości co do tego, co ktoś chciał tym wpisem osiągnąć.

W rzeczywistości, jeżeli ktoś publikuje treści skierowane niby to do szerokiej rzeczy odbiorców, jednak pisane językiem możliwie wyszukanym to najczęściej po prostu próbuje, świadomie lub nie, kupić sobie trochę autorytetu.

Oczywiście, mogę w tej chwili wyrzucać dziecko z kąpielą. Wiele mądrych osób po prostu ma problem z precyzyjnym wyrażaniem swoich myśli. Zapewne wiele słusznych projektów i koncepcji trafiło do śmietnika, bo autor nie potrafił ich w sposób zrozumiały przedstawić. Jednak wydaje mi się, że jest to koszt, na który musimy się zgodzić. Nasz czas i możliwość poświęcenia swojej uwagi są ograniczone. Osobiście nie powierzę ich ludziom, którzy wydają się o nie niedbać.

Bibliografia:
G. Orwell – Politics and the english language

Komentarze