Wszyscy chcielibyśmy, żeby politycy byli sprawiedliwi, uczciwi i prawdomówni. Ale nie są. I słusznie – przynajmniej według Machiavellego.
W 1498 roku niespełna trzydziestoletni florencki dyplomata i wojskowy Niccolo Machiavelli na własne oczy widział śmierć Hieronima Savonaroli. Ten charyzmatyczny mnich doszedł do olbrzymich wpływów w republikańskiej wówczas Florencji, by następnie zaliczyć błyskawiczny zjazd i skończyć na szubienicy, powieszony przez własnych ziomków. Zarówno wtedy jak i dziś słuszność – lub nie – poglądów skazanego budziła kontrowersje. Jednak Machiavellego nie bardzo to interesowało. Ważniejsze pytanie brzmiało:
„Czy Savonarola, nawet zakładając, że nie miał racji, mógł uniknąć późniejszego skazania?”
W tamtych czasach uważano, że władza pochodzi od Boga. Od władcy oczekiwano, aby był sprawiedliwy, miłosierny, pobożny, hojny, mądry i… no, ogólnie żeby cała ta infantylna litania była przez niego spełniona. To nieco zdumiewające w realiach ówczesnych Włoch, które podzielone na małe (choć jakże bogate) państwa-miasta rządzone były przez ludzi, dla których naturalną śmiercią była ta od sztyletu lub trucizny, zadana z rąk zamachowca. Intrygi, zdrady, skrytobójstwa i rebelie – to był chleb codzienny włoskich władców. Sama Florencja zresztą tuż przed epoką Savonaroli uwolniła się od rządów dynastii Medyceuszy, którzy mieli jeszcze jednak powrócić. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Machiavelli pukał się więc w głowę, widząc jak kolejne mendy dochodzą do władzy tylko dzięki własnej przebiegłości, mając gdzieś pobożne życzenia prostaczków:
Wielu wyobrażało sobie takie republiki i księstwa, jakich w rzeczywistości ani się nie widzi, ani się nie zna; wszak sposób, w jaki się żyje jest tak różny od tego, w jaki się żyć powinno, że ten, kto chce postępować tak, jak się powinno postępować, a nie tak, jak się postępuje, gotuje raczej swoją klęskę, niż zapewnia panowanie.
Jego zdaniem światem rządzi fortuna, czyli przeznaczenie. Raz spadają na ludzi katastrofy, innym razem olbrzymie pokłady szczęścia i radości. Nie ma przy tym żadnej sprawiedliwości. Nas, prawych i sprawiedliwych może złapać choroba, zaś somsiad lewus mógł wygrać na loterii nowego Passata. Czy jesteśmy w związku z tym skazani na łaskę losu? No, nie do końca.
Fortunie można się bowiem przeciwstawiać
Machiavelli zauważył, że ludzie słabi, głupi i bierni częściej stają się ofiarami losu, niż chytrzy i przebiegli. To na swój sposób szokujące, prawda? Tyle teorii o karach za grzechy, karmie i innych takich, a facet mówi wprost: nieważne czy jesteś mendą czy świętym, to czy ci będzie w życiu lekko, zależy tylko i wyłącznie od tego, czy jesteś sprytny. Ten swoisty polityczny spryt uważał Machiavelli za cnotę , którą nazywał virtu.
Machiavelli zresztą do swojej doktryny się stosował
Sam był zwolennikiem republiki i przeciwnikiem tyrani, a jego poglądy polityczne były wyjątkowo liberalne. Wiedział jednak, że historię piszą zwycięzcy, a w 1512 roku do władzy we Florencji wróciła dynastia Medyceuszy. Machiavelli wiedział, że cel (mlekiem i miodem płynąca republika) należy odróżnić od środków do niej prowadzących, które mogą być zdecydowanie mniej doniosłe: grunt, by były skuteczne. Schował więc swoją republikańską dumę i spróbował podlizać się nowym-starym władcom. Swoje najsłynniejsze dzieło „Książę” zadedykował więc Wawrzyńcowi Medyceuszowi, któremu radził, jak w najlepszy sposób zapewnić sobie panowanie.
Jaki więc miał być idealny władca – zły czy raczej dobry?
To pytanie obarczone jest perfidną presupozycją, która uczyniła z Machiavellego miłośnika bandziorów. W rzeczywistości bowiem dla filozofa idealny „książę” nie jest ani zły ani dobry. Jest skuteczny. To czy jest dobry, czy zły ma znaczenie drugorzędne, gdyż żeby mógł być złym albo dobrym władcą, najpierw musi w ogóle dojść i utrzymać władzę, a to ocenia się w kategorii skuteczności. Choć nie do końca, bo w swojej książce Machiavelli dokładnie radzi jak przedmiotowo popełniać złe i dobre uczynki, tak by mieć z nich jak najwięcej pożytku. Jednak robi to kierowany pragmatyzmem. Gdyby najskuteczniejsze było bycie świętym namawiałby do dobrych uczynków, łagodności i hojności. Ale nie jest. Na tym można skończyć dyskusję.
Najważniejsze u polityka jest umiejętne popełnianie „zbrodni”
Ludzie łatwiej przełkną mocną, stanowczą i szybką akcję niż wieloletnie, drobne uprzykrzanie życia. O tym pierwszym bowiem szybko zapomną. Krótko mówiąc, jak masz kogoś zabić, to zrób to szybkim ruchem, żeby się nie wierzgał, zamiast dziobać go kijem w tyłek latami. Bo się wkurzy, kij wyrzuci, a Ty dostaniesz w zęby.
Z drugiej strony, ludzie nie przepadają za mendami
Dobrze byłoby więc, żeby myśleli iż takową nie jesteśmy. Władca musi być hojny (na pokaz), religijny (na pokaz) i uchodzić za takiego, który dotrzymuje danego słowa (hehe :D)
Nie jest przeto koniecznym, by książę posiadał wszystkie owe zalety, które wskazałem, lecz jest bardzo potrzebnym, aby wydawało się, że je posiada. Śmiem nawet powiedzieć, że gdy się je ma i stale zachowuje, przynoszą szkodę, gdy zaś wydaje się, że się je ma, przynoszą pożytek; powinien więc książę uchodzić za litościwego, dotrzymującego wiary, ludzkiego, religijnego, prawego i być nim w rzeczywistości, lecz umysł musi mieć skłonny do tego, by mógł i umiał działać przeciwnie, gdy zajdzie potrzeba.
Cynizm Machiavellego i przymykanie oka na zbrodnie „księcia” wynika paradoksalnie z jego oświeconych i liberalnych poglądów. Rządy „księcia” uważał jedynie za konieczny etap drogi prowadzący do liberalnej mieszczańskiej republiki. Chodziło więc o kogoś, kto, parafrazując Stefana Kisielewskiego „chwyci za ryj i wprowadzi stabilną i trwałą republikę.” A że cel uświęca środki, to czemu nie mielibyśmy przymknąć oka na kilka zbrodni prowadzących do jakże światłej przyszłości?
O ile nie polecam zazwyczaj czytania filozofów w oryginale, to serio: przeczytajcie „Księcia” (jest tutaj za friko). Książka bardzo krótka i dosyć prosta, a jakże przydatna w praktyce! Nie dlatego, że należy go słuchać, ale dlatego, że słucha go masa osób. Nie tylko w polityce. Twój kolega z wydziału w drodze do awansu może być równie makiaweliczny jak sam Frank Underwood walczący o władzę. Yeah, „House of cards” to modelowe przedstawienie doktryny Machiavellego. Do tego tematu jeszcze wrócimy…
Bibliografia (od dziś będzie pod każdym wpisem, żeby czytelnik wiedział do kogo się w razie czego czepiać):
K. Chojnicka, H. Olszewski „Historia Doktryn politycznych i prawnych”
B. Russell „Dzieje filozofii zachodu”
Podobał się wpis? Polub mój blog na Facebooku 🙂