Czytam właśnie o „Dunkierce”

Zły Nolan zapomniał o biednych Hindusach, których trochę tam było. Kilka dni temu czytałem, że, olaboga, nie nazwał ani razu Niemców Niemcami. No i za rzadko wspominał, że byli źli. A fe!

Yeah. W szeregach aliantów ewakuowanych spod Dunkierki w 1940 roku byli Hindusi, byli geje, byli bruneci, blondyni, ateiści, muzułmanie, katolicy, protestanci i o kim tam jeszcze zapomniałem w swym ciasnym umyśle. I tak, „wrogiem” pod Dunkierką nie byli Papuasi czy Bułgarzy, tylko Niemcy. I dla pewności: to byli właśnie „ci źli”.

Jednak po primo, to jeżeli ktoś nie zdaje sobie z tych faktów sprawy to a) raczej nie wybierze się na „Dunkierkę”, b) raczej i tak z niej niewiele by zrozumiał. Więc raczej małe jest prawdopodobieństwo, że po seansie „Dunkierki” ludzie uwierzą w cudowne pojawienie się Hindusów po II WŚ albo oskarżą biednych Papuasów o jej rozpętanie.

Znacznie ważniejsza jest druga kwestia: to, według jakich kryteriów ludzie oceniają dzieła sztuki

Otóż sam fakt, że dany film nie jest zgodny rzeczywistością (w tym wypadku historyczną) nie czyni go w żadnym razie filmem kiepskim. Naturalnie, taka zgodność też by go kiepskim nie czyniła… w tym sporcie po prostu w ogóle nie ma to wielkiego znaczenia!

Sporo ludzi uważa, że dobry film, czy dobra książka (czy dzieło sztuki w ogóle) jest „dobre” jeżeli wiernie odtwarza rzeczywistość, a najlepiej niech jeszcze niesie jasne przesłanie moralne (Niemiec – zły, Polak/Anglik – dobry). Problem polega na tym, że taka sztuka…. byłaby po prostu nudna.

Postulat „realizmu” był swego czasu obecny w sztuce, w malarstwie XIX wieku

Po panowaniu oderwanych od rzeczywistości malarzy doby romantyzmu pojawili się artyści, którzy postulowali, żeby przedstawiać świat taki, jakim jest naprawdę. Więc malowano chłopów przy pracy, scenki z życia codziennego szarego człowieka i takie tam inne pierdoły. Dość szybko nurt ten upadł, bo raz, że w wiernym odtwarzaniu rzeczywistości nie miał szans z rosnącą w siłę fotografią, a dwa, że na dobrą sprawę taki „pełny” obiektywizm jest dosyć ciężki do realizacji, bo nawet wybierając konkretny moment dnia, a co za tym idzie paletę barw, w jakiej daną scenę prezentujemy, nadajemy jej pewne subiektywne znaczenie.

Film, obraz czy książka to nie jest kronika filmowa

Mafiosi nie są tymi eleganckimi chłopcami z „Ojca Chrzestnego”. Prawa fizyki działają trochę inaczej niż w „Gwiezdnych Wojnach”. No, a skoro przy kinie wojennym jesteśmy: Niemcy i Rosjanie nie mówili do siebie po polsku czy angielsku*, jak stanowi większość anglosaskich produkcji w tematyce ostatniej wojny światowej.

Pokaż spojler
* Tu polecam zamaszystą produkcję „O jeden most za daleko”. Aktorzy grający Niemców mówili po niemiecku, ale przede wszystkim Gene Hackman jako gen. Sosabowski mówił w pewnym momencie po polsku!

Na tym właśnie polega piękno sztuki, że ma ona prawo przedstawiać świat z różnych perspektyw, nie tylko tych „właściwych” czy jak kto woli „prawdziwych”. Było co prawda kilka takich okresów, kiedy artyści mieli głosić prawdę (czy raczej „prawdę”), ostatni poszedł do piachu wraz ze śmiercią Stalina i naprawdę mi do niego nietęskno.

Czego więc szukać?

Oryginalności – niech to będzie coś czego jeszcze nie było. Złożoności – niech to będzie coś, co ogląda się setny raz i znowu znajduje się coś nowego. A przede wszystkim – spójności. Ja muszę oglądać film i widzieć sens w każdym detalu – poczynając od fabuły na oświetleniu i pracy kamery kończąc. Jak te trzy cechy będą spełnione, to powiem, że jest to dobry film. Choć wcale nie jest powiedziane, że go polubię. Dobrego filmu anime raczej bym nie polubił, co nie znaczy, że nie może być dobry w swojej konwencji…

Swego czasu broniłem sztuki, w której znieważano (a może i „znieważano”, nie wiem, nie widziałem) papieża Jana Pawła II

W tym wypadku widać podobny problem. Nie mam pojęcia gdzie dokładnie przebiega granica tego, co artyście wolno, a co nie. Wiem natomiast gdzie jej nie ma na pewno: w zgodności z rzeczywistością. I nie chciałbym, żeby kiedykolwiek była, bo jeżeli każe się reżyserom robić kronikę filmową i zacznie odmierzać parytety czarnych, Hindusów, katolików czy kogo tam jeszcze kto do szczęścia potrzebuje, to sorry, ale ja przełączam na Daniela Magicala.

Tam przynajmniej jest wolność, choć niekoniecznie twórcza.

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *