Krótki kurs historii kulturalnej nakazałby wszystkim oburzonym nieco wstrzemięźliwości nad oceną szturmu disco-polo na salony. Profani trafiali na nie regularnie. Problem w tym, że w zupełnie innej formie.
Piątek, piąteczek, piątunio!
Ostatnią rzeczą jaka kojarzy się normalnemu człowiekowi z religijnością autobus miejski kursujący w nocy z piątku na sobotę. Poczynając od standardowego poziomu trzeźwości, przez głośność i dobór słownictwa w prowadzonych rozmowach po stopień przyzwolenia na okazywanie sobie damsko-męskiej czułości dzieli go przepaść od autobusu kursującego w poniedziałek rano. No dobra – w poniedziałek rano wiele osób jest równie śpiąca jak w sobotę o 3 w nocy.
Na szczęście (?) ja normalny do końca nie jestem i uważam, że jak najbardziej dychotomia piątkowa noc – poniedziałkowy ranek może być rozpatrywana przez pryzmat religijny. I nie jestem w tym przedmiocie odosobniony!
Emile Durkheim, jeden z ojców socjologii wprowadził w swych badaniach nad religią znane rozróżnienie na sferę sacrum (święte) i sferę profanum (świeckie). Nie jest to tożsame z rozróżnieniem dobra od zła, tego co wypada od tego, co nie wypada, pięknego od brzydkiego, ani słusznego od niesłusznego. A więc czym różni się jedno od drugiego?
Rzecz święta to rzecz, do której świecki nie powinien mieć bezkarnego i dowolnego dostępu. Chronią ją różnego rodzaju zakazy, których naruszenie nazywamy profanacją. Pozostałe rzeczy takiej ochrony nie posiadają. Sposób obchodzenia się z rzeczami świętymi Durkheim nazywa obrzędami.
Pisałem przy okazji Bożego Narodzenia o tym, że czas świąteczny to wbrew pozorom nie jest czas wolny. To okres w którym pewne reguły nakazują nam odpowiedni sposób świętowania, należy więc do sfery sacrum. Dotyczy to też innych świąt. Wszyscy widzieliśmy wielkie kolejki po pączki w czwartek pod niektórymi cukierniami. Jeżeli rozpatrzymy to z punktu widzenia teorii Durkheima to jest to w pełni zrozumiałe: wyznawcy w dniu świętym (Tłusty Czwartek) dokonują obrzędu (zjedzenia pączka) w świętym miejscu (konkretna cukiernia). A spróbuj no tylko święto sprofanować! Ile to ja czytałem postów nabijających się z januszo-grażyn wsuwających „świeckie” pączki z Biedronki…
Święta futbolu, świątynie handlu, kultowe przeboje. Jak widzimy, kategorie służące do opisu zjawisk religijnych świetnie nadają się do opisu teoretycznie całkowicie laickich zjawisk. I benefis Zenka Martyniuka w filharmonii nie jest tu wyjątkiem.
Disco-polo to w „religii muzycznej” domena profanów. Za wyjątkiem jednak „muzycznych fundamentalistów” jest raczej powszechnie tolerowane, o ile występuje w „świeckich miejscach”: na weselach w remizie, tanich dyskotekach, poświęconych jej stacjach telewizyjnych itp. Jednak gdy wkracza do miejsca świętego – a takim w „religii muzycznej” jest filharmonia – wzbudza powszechne oburzenie nawet wśród „umiarkowanych wiernych”. To trochę tak jakby ktoś przyniósł flaszkę do kościoła i zaczął pić przy ołtarzu. Nie do pomyślenia, prawda?
Dzisiaj może i nie, ale był czas, gdy w kościołach urządzano libacje i orgie, publicznie obrażano władców i biskupów (a nawet szkalowano papieża!), by następnie w pijackim pochodzie wyjść na miasto, gdzie demolowano co się da i obrzucano ludzi gównem (tak w przenośni, jak dosłownie). Myślicie, że było to w czasie Rewolucji Francuskiej? Albo w dobie bolszewików? Nie. To opis typowego, średniowiecznego karnawału.
Tak, to nie pomyłka: w środku „ciemnego” średniowiecza rok do roku organizowano imprezy, jakich powstydziliby się najwięksi współcześni libertyni. W pewnym momencie jednak przychodził Popielec i… znowu zaczynało się rozmodlone średniowiecze, pogrążone w pokutnym nastroju Wielkiego Postu.
Fenomen średniowiecznego karnawału opisał kilkadziesiąt lat temu rosyjski literaturoznawca Michaił Bachtin, odnosząc go do obscenicznych dzieł Rabelais’ego. Zjawisko, w którym świat dosłownie staje na głowie, gdy wszystkie wartości ulegają odwróceniu nazwał „karnawalizacją”.
Zaznaczyć przy tym należy, że średniowieczny karnawał nie był zbytnio tępiony przez Kościół. Niby były zakazy i nakazy, ale… przestrzegano ich mniej więcej tak, jak przestrzega się ograniczeń prędkości na autostradzie. W ogóle mamy nieco zmylone pojęcie średniowiecza jako epoki pruderyjnej i purytańskiej. Tymczasem jest to nieprawda – tym co zawzięcie tępiono w tamtych czasach to herezje, różnego rodzaju cielesne „grzeszki” traktowano z pewną dozą specyficznej hipokryzji. Ale o tym kiedy indziej.
Przyzwalano więc na największe profanacje, przy których wpuszczenie disco-polo do filharmonii, jedzenie kebaba na wigilijną kolację czy pójście do pracy w bikini wydaje się niczym wielkim.
Jednak karnawał w średniowieczu nie był zaprzeczeniem istniejącego porządku. Wprost przeciwnie: dopełniał go i pełnił co najmniej dwie ważne funkcje.
Po pierwsze – był wentylem bezpieczeństwa. Obrońcy karnawałowej rozpusty podnosili, że człowiek ma grzeszną naturę, i jeżeli nie zezwoli się na mniejsze zło, to będzie jeszcze gorzej. „Usuń prostytutki, a obudzisz wszelkie żądze” pisał św. Augustyn (a za nim św. Tomasz), rozumiejąc doniosłą, choć mało chwalebną rolę zaspokajania fizycznych potrzeb. Dokładnie w ten sam sposób podchodzono do karnawału, piątej pory roku, która sprawiała, że przez następne cztery człowiek mógł poświęcić się rozrywkom wyższego rzędu.
Po drugie – pełnił funkcję negatywnego wzorca. Następujący po nim post, gdzie pod surowymi karami zabraniano jedzenia mięsa, aktywności seksualnej i innych rzeczy byłby wydarzeniem dużo mniej doniosłym, gdyby nie istniał karnawał. Każde sacrum jest święte tylko wtedy, gdy na zasadzie przeciwieństwa towarzyszy mu profanum.
Czym innym był jednak karnawał jako wyjątek od ogólnej „kultury powagi” w średniowieczu, a czym innym karnawał byłby dzisiaj.
Wielu humanistów zauważyło, że w kulturze współczesnej dychotomia sacrum-profanum zaniknęła. Jak w dramacie „Tango” Mrożka jakikolwiek bunt czy obraza są niemożliwe, bo nie ma co obrażać. Jesteś albo święty, albo wyklęty. Autobusami nocnymi o których pisałem na początku jeżdżą po pijaku ci sami ludzie, którzy w poniedziałek rano grzeczniutcy i cichutcy pojadą do pracy albo na uczelnię. Mimo to jedność tych dwóch tożsamości dziwi – ktoś kto buja się nocami po Mazowieckiej w społecznym odbiorze „nie ma prawa” być profesorem filozofii, albo znanym prawnikiem. Dzisiejszy świat każe wybierać: albo lubisz pospolite rozrywki i jesteś sebkiem, albo intelektualistą i masz kija w dupie.
Gdyby współczesna kultura uznała ten „religijny” podział zjawisk na sakralne i świeckie to i dla disco-polo by było miejsce na scenach filharmonii
Jako egzotycznej ciekawostki i małpy w cyrku z jednej strony, jako odmóżdżacza pozwalającego docenić bardziej wyrafinowane rozrywki z drugiej. Jednak w świecie permanentnego karnawału nie ma ani egzotycznych ciekawostek, ani wyrafinowanej rozrywki, od której trzeba się odmóżdżać. Trudno się więc dziwić „wiernym”, gdy próbują przed profanacją ocalić szczątki „religii” jaka im została.
Jak to się skończy?
Umberto Eco uważał, że „karnawał”, który wymknie się spod kontroli staje się rewolucją (kolejny powód, dla którego w średniowieczu odgrywano go w sposób cykliczny i w miarę regulowany!). Ale rewolucja też dąży do jakichś zasad – swoich własnych. Jeżeli nie dąży, to jest jedynie krótkotrwałą rebelią, wybuchem społecznych emocji. Dlatego nie może trwać wiecznie. A co, jeżeli trwać usiłuje?
——spoiler utworu „Tango” S. Mrożka———-
W „Tangu” „przywrócić porządek” próbował Artur, syn pary rewolucjonistów. Jednak jego „przywracanie porządku” było pustym papugowaniem i przywracaniem starych form, bez zrozumienia, że towarzyszyły one nieodłącznie treści. Dziś też to doskonale widać – tandetne pomniki, łuki tryumfalne, wpychanie gdzie się da – od samochodów po gacie i skarpety symboli religijnych i narodowych to najlepszy tego przykład. To się nie mogło udać.
Edek, pospolity cham ściągnięty przez pokolenie permanentnych rewolucjonistów zabija Artura i przejmuje władzę. Kto kryje się pod jego postacią? Różni ludzie widzieli tam wszystkich możliwych dyktatorów i tyranów. Ale Edek to po prostu Edek – archetyp populisty, który na kulturowej pustyni bez problemu zdobędzie poklask, przedstawiając swoje chamstwo, prostactwo i zakłamanie jako remedium na czasy chaosu.
Bibliografia:
W. Dudzik – Karnawały w kulturze
E. Durkheim – Elementarne formy życia religijnego
Praca zbiorowa – Teoria karnawalizacji. Konteksty i interpretacje (Szczególnie rozdział przedostatni)
S. Mrożek – Tango