Słynny ostatnio temat rzekomej „ideologii LGBT” dużo łatwiej jest pojąć, jeżeli zrozumiemy kontekst odwiecznego filozoficznego sporu, którego ten jest jedynie kolejną odsłoną.
Rzekoma ideologia LBGT, kwestia istnienia Boga, prawa człowieka, a nawet spory o służbę zdrowia przenika widmo tego, co średniowieczni nazwali „sporem o powszechniki”. Zanim jednak przejdziemy do gigantycznych konsekwencji jakie niesie za sobą zajęcie stanowiska po którejś stronie muszę poświęcić kilka akapitów na wyjaśnienie: czymże są te nieszczęsne powszechniki? Postaram się jak najprościej, więc spójrzmy na zdjęcie!
Każdy normalny człowiek (a nawet filozof, ale po pracy) stwierdzi, że widzimy na nim 5 krów i jednego psa.
Filozof w pracy mógłby mieć jednak pewne wątpliwości. Na przykład, czemu nie powiemy raczej „widzę sześć zwierząt” albo „widzę trzy zwierzęta czarne i trzy nie-czarne”? Krótko mówiąc, na jakiej podstawie stwierdzamy, że krowa jest krową, dlaczego miałaby być podobna do innej krowy i dlaczego odróżniamy ją od psa? Tym spoiwem łączącym krowy i odróżniającym je od psów jest właśnie powszechnik i o jego naturę rozbija się tak wiele problemów.
Pierwszą teorię powszechników stworzył Platon. Uważał on, że wszystkie krowy łączy to, że są odbiciem jakiegoś „ideału krowy”, który istnieje niezależnie od nich. Stwórca świata miał, na wzór tego ideału stworzyć krowy materialne. Nawet gdyby doszło do zniszczenia życia na Ziemi idealna krowa nadal by istniała. Może inaczej – idąc konsekwentnie za Platonem uznamy, że człowiek nie wynalazł komputera, telewizora czy telefonu – on tylko je odkrył, bo już wcześniej istniały ich idealne wzorce. Ten pogląd nazywamy realizmem pojęciowym (nie należy tego mylić z „realizmem” w potocznym rozumieniu, jak widać jest to pogląd od niego wręcz przeciwny).
Nieco bardziej przyziemną wersję miał Arystoteles. On z kolei uważał, że o byciu krową nie decyduje jakaś abstrakcyjna idea, tylko forma. Każdy przedmiot składać się miał z materii i formy. Jak mam na stole cukinię, paprykę, kiełbasę i cebulę to są to cukinia, papryka, kiełbasa i cebula. Ale jak to posiekam i zagotuję to zmienią formę i będę miał leczo. 5 krów jest więc do siebie podobne nie ze względu na jakieś dziwne pochodzenie od wzorcowej, idealnej krowy ale ze względu na „krowatość” która w nich tkwi. Na tym właśnie polega istota dogmatu o Trójcy Świętej: wg chrześcijan jest jeden Bóg (forma) w trzech osobach. Analogicznie moglibyśmy powiedzieć, że jest jedna krowa (forma) w milionach sztuk rozsianych po pastwiskach i oborach całego świata. Takie stanowisko określamy jako realizm pojęciowy, ale umiarkowany.
To co jednak łączy Platona z Arystotelesem to fakt, że obaj uznaliby podobieństwo krów za obiektywne. Krótko mówiąc, to nie po stronie nas, jako podmiotów poznających tkwi powód dla którego krowy nazywamy krowami, ale jest to cecha tkwiąca w niezależnie od nas istniejących krowach które widzimy, słyszymy, a czasem niestety także czujemy. Ale czy aby na pewno?
2000 lat po Platonie i Arystotelesie wybitny filozof niemiecki Immanuel Kant uznał, że są takie rzeczy, których człowiek odkryć nie może. Na przykład przestrzeń – skąd wiem, że kubek stojący obok mojego komputera jest bliżej niż monitor? Według Kanta w rzeczywistości istnieją jakieś rzeczy – kubek czy monitor – ale ich samych w sobie nie poznajemy. To, że kubek jest dla nas bliżej monitora wynika z tego, że patrzymy na świat przez pewnego rodzaju okulary, których nie jesteśmy w stanie zdjąć, a wiedza o tym jaki jest świat sam w sobie jest dla nas niedostępna. Poza wspomnianą przestrzenią takimi okularami jest na przykład podobieństwo. Co prawda nie jesteśmy więc w stanie stwierdzić jakie są krowy naprawdę (noumeny) ale ze względu na budowę naszego aparatu poznawczego postrzegamy zjawiska krów (fenomeny) jako do siebie podobne. Tak mówi stanowisko zwane konceptualizmem.
Ale uznanie za Kantem, że powszechniki są wytworem umysłu to jeszcze nie jest skrajnie radykalny pogląd. Bo są tacy, którzy uważają, że nie ma żadnych powszechników. To, że na poniższym zdjęciu widzę 5 krów i psa to nie jest kwestia jakiegoś realnie istniejącego podobieństwa między krowami (niezależnie czy za podobieństwo to odpowiada coś co „leży” po stronie krów czy mojego umysłu). Po prostu, konwencja językowa przyjęła, że mówimy tu o pewnym podobieństwie i każdą z 5 sztuk nazywamy tym samym słowem. Nie ma jednak żadnych argumentów żeby mówić, że jest to w jakiś „najprawdziwszy” sposób uzasadnione i nie ma jedynie słusznej odpowiedzi na pytanie czemu co drugiej krowy nie nazywać koniem. Tak twierdzą ci filozofowie, którzy wyznają nominalizm.
Podejrzewam, że brzmi to wszystko jak typowe bzdury z podręcznika filozofii. Przejdźmy więc do bardziej praktycznych rozważań, na przykład do wspomnianej na początku kwestii „ideologii LGBT”.
Arcybiskup który z tego zasłynął tłumaczył następnie, że walki z „ideologią LGBT” nie należy mylić z poszczególnymi homoseksualistami. To typowo realistyczne (w sensie o którym rozmawiamy, czyli powszechników) podejście. Sam gej albo lesbijka jest spoko – zła jest ich orientacja czy też, żeby być rzetelnym rzekoma ideologia jaka wokół nich roztaczają (zastrzegam, że nie jest to mój pogląd, ja go tylko referuję). Naturalnie, nominalista się z tym zgodzić nie może. Dla niego nie ma żadnej „ideologii LGBT” są jedynie poszczególne osoby, które mają prawo do… no właśnie, mają?
Wbrew pozorom realizm nie jest jedynie domeną filozofii katolickiej. Jeżeli rzucimy okiem na największe osiągnięcie epoki oświecenia – prawa człowieka, dostrzeżemy zadziwiające podobieństwo. Przecież na tym właśnie opierają się prawa człowieka – że są związane nie z poszczególnymi ludźmi, ale z człowieczeństwem jako takim. To abstrakcyjne pojęcie. Nominalista nie może się na to zgodzić. Szerzej o tym pisałem tutaj, choć w bardziej współczesnej formie napiszę o tym niebawem.
Podobnie zresztą przebiega spór na tle prawo jednostki vs prawo zbiorowości.
Margaret Thatcher mawiała, że nie ma problemów społecznych, są problemy poszczególnych ludzi. To najlepsze wyłożenie filozofii skrajnego liberalizmu (czy wręcz libertarianizmu), który jest wybitnie nominalistyczny. Jeżeli nominalista mówi o „dobrze narodu” to jest to po prostu suma dóbr wszystkich jego członków. Z drugiej strony mamy natomiast np. nacjonalistów, dla których dobro narodu polskiego jest czymś innym niż zsumowane dobro wszystkich Polaków.
I wreszcie kolejny evergreen wielkich awantur – istnienie i natura Boga. Dużo łatwiej jest być ateistą będąc nominalistą zarazem. To z późnośredniowiecznego nominalizmu urodził się zresztą nowożytny ateizm. Na przykład, czy Bóg mógłby stworzyć kamień, którego nie mógłby podnieść? Wg św. Tomasza pytanie to nie ma w ogóle sensu (odsyłam do wcześniejszego wpisu). Ale już na przykład dla Marcina Lutra, który był ewidentnie nominalistą sens taki ma. Luter oczywiście twierdził, że Bóg taki kamień mógłby stworzyć. Nie ma bowiem w prawach logiki jakiegoś powszechnika obowiązującego zawsze i wszędzie, Bóg mógł stworzyć je takie, jakie chciał.
Ale chwila – skoro logika (tak samo jak zasady etyczne itp) ma jedynie przypadkowy charakter motywowany jedynie wolą boską to następuje tu pewien rozdział Boga i Świata. Jeżeli 2+2=4 jest jedynie wynikiem boskiego widzimisię i nie ma w tym zdaniu uniwersalnej prawdy, która obowiązywać po prostu musi, to pytać o to, czemu Bóg tak chciał jest bez sensu. Chciał, to chciał, niezbadane są wyroki boskie. Rychło wywnioskowano, że Boga nie można poznać, można w niego jedynie wierzyć, potem zaś – że i wierzyć nie trzeba, bo skoro świat ma przygodny charakter i nie spajają go absolutne prawdy, to jakaś absolutna istota też jest tu zupełnie niepotrzebna.
Jak wyjść z tego sporu? Wydaje mi się, że obie skrajności prowadzą do zbyt wielu paradoksów, o których wcale nie jest powiedziane, że mają rozwiązanie. Wydaje mi się, że pewnego rodzaju rozcięciem tego nierozwiązywalnego węzła jest pewnego rodzaju pragmatyzm. Ale to już temat na jeden z kolejnych wpisów 😉
Bibliografia:
W. Tatarkiewicz – Historia filozofii t. I
W. Tatarkiewicz – Historia filozofii t. II
S. Świeżawski – Dzieje europejskiej filozofii klasycznej
Jeżeli Ci się podobało: