Czym się różni praca od odpoczynku?

Ludzkie zainteresowania nierzadko wiążą się z dużo większym wysiłkiem niż praca zawodowa. Jednak nasze hobby uprawiamy z własnej woli i dla przyjemności, pracujemy zaś często tylko po to by nie umrzeć z głodu, szczerze własnej roboty nienawidząc. Dlaczego? 

“Wybierz pracę, którą kochasz, a nie będziesz musiał pracować nawet przez jeden dzień w swoim życiu“

Głosi popularna mądrość mniej lub bardziej domorosłych mentorów życiowych. Jak widać na załączonym memie zrobiła ona już mniej więcej taką karierę jak słynne wychodzenie ze strefy komfortu. Tymczasem jak tak bliżej się zastanowić, to dosyć łatwo byłoby wskazać kogoś kto po prostu lubi swoją pracę. I niekoniecznie mowa tu o aktorach czy sportowcach zarabiających gruby szmal – znałem swego czasu weterynarza który swoją robotę wykonywał wręcz pro bono aż do samej śmierci, tak kochał pracę ze zwierzętami. 

Rzeczywiście: są ludzie którzy “odpoczywają” w pracy, a przebywanie na urlopie po prostu ich męczy. Żeby jednak to zrozumieć musimy na początku zastanowić się, co to właściwie jest odpoczynek.

Jeżeli komuś do głowy przychodzi w tym momencie obraz pierdzącego w fotel i liczącego muchy na suficie Ferdka Kiepskiego to niech się zastanowi: jak długo sam by tak wytrzymał? Bo ja na ten przykład wysiadłbym po kilku godzinach. “Nicnierobienie” to ciężka sztuka. Ale prawdziwe “nicnierobienie”! Nawet trywialne włączenie Netflixa czy czytanie choćby popularnych kryminałów jest już jakąś aktywnością która niekoniecznie musi przypaść każdemu do gustu. Co więcej – niektóre rodzaje hobby są nie tylko kosztowne, ale również wiążą się z olbrzymim wysiłkiem i ryzykiem. Grotołazi na przykład: po cholerę pchać się w jak najciaśniejsze jaskinie?

Pytanie “po cholerę…” albo “co ty widzisz ciekawego w tym zajęciu” można zadać właściwie o każdej ludzkiej aktywności.

Co decyduje o tym, że ktoś nałogowo ogląda tureckie seriale, kto inny wydaje całą wypłatę na znaczki a jeszcze inna osoba ryzykuje swoje życie jeżdżąc zimą w Himalaje? Pomijając takie przypadki jak realizowanie jakichś “zainteresowań” na skutek społecznej presji śmiało moglibyśmy nazwać takie decyzje “powołaniem”. 

“Powołanie” to zazwyczaj termin który stosuje się do osób wybierających karierę osoby duchownej. Jednak czy tylko księdzem można być z powołania? I czy aby na pewno tak bardzo różni się ksiądz od lekarza? Sporo jest takich, którzy poza “pracą” nie chodzą w koloratce i bardziej znani są z wykonywania innych zajęć. Z drugiej jednak strony jest masa księży którzy w swoją posługę zaangażowani są całym sercem i poza tą funkcją “świata nie widzą”. Ale to samo można powiedzieć o wielu lekarzach, mechanikach, nauczycielach… 

Znany filozof egzystencjalista Jean Paul Sartre uważał, że człowiek nie tyle “jest” co “staje się”.

Jeżeli weźmiemy na przykład młotek, to jego “życiowa” rola jest mu nadana w chwili wyprodukowania. Młotek służy do wbijania gwoździ i trudno by sam z własnej inicjatywy uznał, że lepiej by mu było w roli odtwarzacza muzyki. Natomiast człowiek gdy tylko się rodzi staje w obliczu konieczności zagospodarowania kilkudziesięciu lat swojego życia. I sam musi wziąć za nie odpowiedzialność.

Sartre działał we Francji w XX wieku, kiedy społeczeństwo było dużo bardziej podobne do dzisiejszego. Jednak ten problem odpowiedzialności za treść własnej egzystencji nie zawsze był taki oczywisty. W ostatnim wpisie poruszyłem temat chłopa pańszczyźnianego, który swoją rolę “chłopa” niejako dziedziczył i.. niekoniecznie mu to przeszkadzało. Z dzisiejszej perspektywy możemy uznać to za idiotyczne, ale fakt, że praca na roli była katorżnicza, a życie pełne trudów wcale nie oznacza, że należy jej nienawidzić. Wspinaczka na K2 też jest ciężka. 

Dopóki to co robimy stanowi dla nas cel sam w sobie, jest przejawem naszej samorealizacji to niezależnie ile “obiektywnego” wysiłku w to wkładamy wszystko jest ok. Kiedy więc pojawia się problem? Kiedy trzeba coś zjeść, a nie ma za co.

Gdy nasze zajęcie jest celem samym w sobie to nie oczekujemy by przynosiło nam materialne zyski. Ba, wiele jest takich zainteresowań, na które trzeba wyłożyć najpierw sporo kasy. Jednak problem pojawia się wtedy, gdy nasza samorealizacja napotyka zewnętrzny opór ze strony realiów ekonomicznych. Dlatego też podejmujemy się pracy zarobkowej, której często nienawidzimy tylko po to, żeby nie umrzeć z głodu. Mówiąc językiem Marksa dochodzi do alienacji, czyli oddzielenia człowieka od jego pracy. Wróćmy zresztą do kwestii powołań kapłańskich: jak czułby się ateista w roli duchownego? No co najmniej dziwnie. Robiłby to, do czego nie jest przekonany. A takie wypadki się zdarzają, a duchowni nie zrzucają sutanny bo po prostu nie bardzo wiedzą jak mieliby sobie na nowo zorganizować życie. 

Praca wyalienowana jest dla człowieka przykrym obowiązkiem.

Tu również warto odwołać się do memicznego powiedzenia budowlańców “u siebie rób jak u siebie, u obcego na odpierdol”. Jeżeli ktoś jest budowlańcem tylko dla pieniędzy i kompletnie nie interesuje go efekt jego działań to faktycznie może robić “na odpierdol” tylko po to, żeby mieć co włożyć do gara. Gdy natomiast przychodzi do robienia własnego mieszkania, kiedy ta praca jest w istocie częścią własnej życiowej ścieżki to będzie wykonywana zupełnie inaczej. 

Reasumując: nie różni się “odpoczynek” od “pracy” ilością włożonego wysiłku, ani ekonomicznym zyskiem lub jego brakiem.

Kluczem jest nasz stosunek do tego co robimy. Jeżeli jest to treść naszego życia, bez którego po prostu “nie bylibyśmy sobą” to naprawdę nie ma znaczenia jak tą robotę nazwiesz. Jednak ma znaczenie wtedy, gdy trzeba opłacić rachunki. Dlatego nie uważam, żeby próba pogodzenia “Wody z ogniem”, czyli zarabiania pieniędzy z realizacją pasji była coachingową bzdurą. Powiedziałbym, że jest to jedyny sposób na to by żyć we współczesnym świecie i jednocześnie nie zwariować.

Bibliografia:
M. Napiórkowski – Mitologia współczesna
L. Kołakowski – Główne nurty marksizmu t. I

Komentarze