„Czyńcie sobie Ziemię poddaną”, czyli kilka uwag o filozofii środowiska

Kwestia ekologii w popularnym mniemaniu jest kojarzona z działaczami progresywnymi, a osoby często odwołujące się do „dziedzictwa cywilizacji klasycznej” są w tej sprawie dużo bardziej sceptyczni. Tymczasem sprawa jest nieco bardziej skomplikowana…

Co sądzisz o sytuacji niedźwiedzi w Tatrach?

Dziwne pytanie na początek, nie? Zapewne poza małą grupką ludzi którzy się tym na co dzień zajmują lwia część społeczeństwa bąknęłaby coś o tym, że trzeba dbać i tak dalej ale… co ich to w sumie obchodzi?

To ważna uwaga wstępna. Większość z nas niby ma jakieś tam swoje zdanie (zazwyczaj mocno niejasne) na mnóstwo bardzo egzotycznych tematów, ale tak z drugiej strony… no nie do końca. Dopóki jakaś kwestia na dobre nie zagości w debacie publicznej i nie będzie się o niej „gadało” to roztrząsanie takich abstrakcyjnych sporów traci mocno sens.

Piszę o tym dlatego, że często spotykam wypowiedzi o poglądach dawnych filozofów, które są badane z perspektywy współczesnego człowieka. Dotyczy to też wypowiedzi na temat środowiska, praw zwierząt itp. To, że Arystoteles czy Francis Bacon powiedział coś na ten temat, nie oznacza, że miał takie zdanie w dzisiejszym tego słowa znaczeniu. Po osadzeniu w szerszej perspektywie zarówno ich myśli,jak i epok w których działali ma to zupełnie inny wydźwięk. Przejdźmy więc do rzeczy.

Generalnie eksploatacja przez człowieka przyrody zawsze się odbywała w jakimś celu

Oczywiście znamy masowe wypalanie lasów w czasie wojen czy też wybijanie tysięcy bizonów, ale to także miało na celu kolejno zdobycie kolejno militarnej przewagi albo dostarczenie hedonistycznej przyjemności z polowania. Poza jakimiś rzadkimi przypadkami chuligaństwa „niszczenie dla niszczenia” raczej nie miało miejsca.

Nie ukrywajmy też, że lwia część naszych przodków uważała człowieka za „pana” Ziemi, której podległe są zarówno żywe jak i martwe jej elementy. Jednak diabeł tkwi w szczegółach.

Człowiek prawie zawsze uważał, że ma prawo eksploatować przyrodę, ale ramy tej eksploatacji różniły się w zależności od epoki. Do momentu nastania czasów nowożytnych obowiązywała z grubsza antyczna grecka zasada „nic ponad miarę”. Świat – kosmos – był harmonijną całością przyrody i ludzkiej cywilizacji, która miała w niej centralne, ale określone miejsce. Oczywiście żądza podboju nowych krajów i bogactw czasami również wtedy się przejawiała, ale zasadniczo ideały były inne.

Nowożytność przyniosła wywrócenie tej reguły

Ludzkość nie osiąga pełni szczęścia przez osiągnięcie jakiejś tam harmonii, lecz przez postęp i zwalczanie przeciwności losu. Był to oczywiście rezultat kilku czynników: po pierwsze, postępu nauk ścisłych, która dawała praktyczne rezultaty w postaci nowych wynalazków i umiejętności, po drugie odkryć geograficznych, które niechybnie stworzyły pokusę podboju nowych lądów i wreszcie dosyć specyficznej etyki wyrosłej z ducha protestantyzmu, o której pisałem szerzej tutaj.

Podkreślę raz jeszcze: to nie jest tak, że ta pierwsza perspektywa miała na względzie dobro środowiska, a druga nie. Po prostu, w obliczu znikomej wiedzy na to jak człowiek może demolować naturę, i jak ta demolka wpływa na niego samego nie była to kwestia brana mocniej pod uwagę. Taka ocena jest z dzisiejszej perspektywy nieuczciwa historycznie.

Nie ulega jednak wątpliwości, że dużo łatwiej jest wyjaśnić ekologię na gruncie filozofii klasycznej, gdzie człowiek w świecie zajmuje wieńczącego harmoniczną hierarchię zarządcy (w wersji średniowiecznej: działając tak w imię Boga), niż ograniczonego własnym interesem zaborcy. Trudno oczekiwać, że rzeczywista współczesna adaptacja takiej filozofii pozwalałaby biernie przyglądać pełzającej samozagłady całej planety.

Z drugiej strony nasuwa się pytanie: czy aby na pewno program „panowania człowieka nad przyrodą” jest do cna skazany na porażkę?

W ostatnich dekadach często spotyka się pogląd, że tak właśnie jest. Technika, przemysł i postęp cywilizacji, niczym wskrzeszone w „Parku Jurajskim” dinozaury wyrwały się spod kontroli i zwróciły przeciw ludzkości. Tylko odrzucenie uprzywilejowanej postawy człowieka wobec świata natury miałoby temu zaradzić.

Osobiście uważam taką postawę za przesadzoną. Aby to wyjaśnić znów trzeba się odwołać do ducha „postępu technicznego”, a nie do jego litery.

W mniemaniu Francisa Bacona, swego rodzaju ojca tej wizji stosunku człowieka do przyrody postęp miał konkretne cele i nie były nimi zyski kompanii wycinających Puszczę Amazońską pod plantacje kawy czy sąsiada palącego dla oszczędności stare butelki w piecu. Chodziło o likwidację bólu i chorób, przyniesienie ludziom szczęścia . To się w dużej mierze udało o czym świadczy sam przykład filozofa, którego zabiło powszechnie dziś leczone zapalenie płuc. A i do samej choroby by zapewne nie doszło, bo Bacon zaziębił się podczas pomiarów meteorologicznych. Dzisiaj takie odczyty wykonuje się zdalnie, z cieplutkiego pomieszczenia.

Z pewnością jednak towarzyszący człowiekowi przez tysiące lat naiwny pogląd o niezmienności przyrody musi ulec zmianie.

Możemy to zrobić uznając, że celem jest wspólny, harmonijny świat ludzi i przyrody (kosmos), czy też powołać się na Boga którego miałby on być stworzeniem. Uzasadnienie znajdziemy też spoglądając na nowożytny pogląd o podległości przyrody człowiekowi, któremu niszczenie środowiska ostatecznie zaszkodzi. Albo, z pozycji mocno rewolucyjnych, uznać przyrodę za dobro samo w sobie. Niezależnie od tych wszystkich różnic, negowanie faktu priorytetowej kwestii ochrony przyrody nie jest dzisiaj żadnym konserwatyzmem, tylko tkwieniem w obskuranckiej przeszłości.

Bibliografia:
A. Brennan – Understanding environmental philosophy
Z. Łepko – Spór o testament F. Bacona

Komentarze