Ogólne pytania o sens życia czy świata zadziwiająco często nachodzą człowieka gdy nie wiedzie się mu najlepiej. Paradoksalnie, w ciężkich chwilach taką refleksję przeprowadzić jest dużo łatwiej.
—-
Przed chwilą przeczytałem, że Władimir Putin umiera na raka trzustki
Putin umierał odkąd pamiętam tyle razy, że gdybym za każdym newsem o tym dostawał złotówkę to dziś pisałbym z Bahamów. I za każdym razem wychodził przed kamery, a po chorobie śladu nie było. Tym razem jednak mogłoby go nie być, choć sam Prezydent Rosji właśnie dobijałby się do bram piekieł. Rak trzustki bowiem to zabójca bardziej podstępn, niż najlepsi kilerzy GRU.
Rak trzustki jest wykrywalny najczęściej w bardzo późnej fazie choroby. Na badaniach go nie widać, pacjent go nie odczuwa… aż nagle coś się pojawia i diagnoza: zostały 4 miesiące. Lipa.
Niektórzy filozofowie twierdzili, że kluczem do szczęścia jest unikanie cierpienia. Zapewne lepiej jest umrzeć bez cierpienia niż po długich torturach, jednak pomyślmy o tym nieco inaczej: gdyby rak trzustki związany był z bólem brzucha już w początkowej fazie choroby, to można byłoby zgłosić się do lekarza, wdrożyć skuteczne leczenie i w ostatecznym rachunku wyjść na plus.
Cierpienie jednak nie zawsze jest związane z chorobą.
Cierpimy po stracie kogoś (albo nawet czegoś) bliskiego, po osobistych porażkach, gdy coś nie idzie po naszej myśli, choć i oczywiście wtedy gdy doskwiera nam fizyczny ból któremu nie potrafimy nadać sensu (to ważne – większość sportów wiąże się z fizycznym bólem, ale raczej ciężko oskarżać każdego piłkarza liczącego się z obitymi piszczelami o masochizm). Jest to więc raczej problem „duchowy” niż fizyczny.
O ile formy takiego cierpienia nie przybierają wymiaru choroby psychicznej to ciężko na nie znaleźć medyczne rozwiązanie.
Stąd też człowiek od tysięcy lat w chwilach słabości oddawał się różnym praktykom, które miały pomóc mu zrozumieć sens tego co się z nim właśnie dzieje. Praktyki takie jak najbardziej określić można mianem filozofii, choć takie uznane nurty jak pozytywizm nie mają z nią tak pojmowaną wiele wspólnego, zaś religijne zdawałoby się księgi Hioba i Koheleta wprost przeciwnie.
Jednak i w „klasycznie” rozumianej filozofii znajdziemy nazwiska, które wychodziły w swych rozmyślaniach od swojej subiektywnej sytuacji.
Jest nękany permanentnymi bólami Epikur, jest oczekujący w celi śmierci Boecjusz, Blaise Pascal który po ciężkim wypadku porzucił wybitne naukowe uzdolnienia na rzecz bardzo religijnej filozofii, jest Soren Kierkegaard który nie bez powodu swoje główne dzieło nazwał „Bojaźń i drżenie” czy zmarły w szpitalu psychiatrycznym Friedrich Nietzsche. Ale także ktoś, kto do tego towarzystwa zdecydowanie nie pasuje. To rzymski cesarz Marek Aureliusz.
Cesarzy rzymskich było oczywiście wielu i los niektórych był nie do pozazdroszczenia
Jednak Marek Aureliusz do tego grona nie należał. Panował 19 lat będąc ostatnim z pięciu „dobrych cesarzy”, a jego śmierć (bynajmniej nie z ręki własnego syna, jak to pokazano w filmie „Gladiator”) jest powszechnie uznawana za moment końca złotej epoki imperium, które od tej pory miało powoli staczać się w otchłań.
A jednak ten najpotężniejszy człowiek świata, jak na swoje czasy znacznie potężniejszy niż dzisiejsi prezydenci USA jest autorem takich na przykład słów:
Wkrótce wszystko zapomnisz, wkrótce wszyscy zapomną ciebie
Azja, Europa — to kąciki świata. Morze całe — to kropla we wszechświecie. Atos — to bryłka świata. Cała doczesność — to punkcik wieczności. Wszystko małe, zmienne, znikome!
Tworzywem każdego człowieka jest zgnilizna: woda, proch, kość, smród. A marmur — to ziemia stwardniała. A złoto i srebro — to osad ziemi. A suknia — to włosy zwierzęce. A purpura — to krew.
O ile doskonale można zrozumieć tego typu poglądy głoszone przez życiowego przegrywa, któremu nie sposób zaznać sukcesów, to skąd się one wzięły u władcy ponad 1/3 ówczesnych mieszkańców globu?
Po pierwsze, musimy sobie uzmysłowić, że powyższe myśli niekoniecznie są poglądami Marka Aureliusza. „Rozmyślania” z których pochodzą powyższe cytaty to bowiem nie tyle dziennik czy pamiętnik (jak się często uważa) a raczej „zeszyt ćwiczeń”. Podobnie jak uczeń szykujący się do sprawdzianu z matematyki rozwiązuje w zeszycie pewne przykłady aby wyćwiczyć się w danym zagadnieniu tak i rzymski filozof robił sobie „trening” – tyle tylko, że nie matematyczny a filozoficzny.
Co konkretnie i w jakim celu jednak ćwiczył?
Marek Aureliusz był filozofem stoickim. Ze wszystkich nurtów wspomnianej wyżej filozofii „terapeutycznej” jest to szkoła najpopularniejsza i w mniej lub bardziej kanonicznej formie okupująca listy bestsellerów książek filozoficznych (same „Rozmyślania” zresztą znajdują się w tym gronie, doczekując się niezliczonej liczby tłumaczeń i wydań). Sposobu na uniknięcie cierpienia szuka on w osiągnięciu stanu ataraksji, czyli słynnego „stoickiego spokoju”. Stoickie ćwiczenia miały służyć wypracowaniu niewzruszonej postawy wobec złych rzeczy, które nas spotykają… ale czy aby tylko tych złych?
Stoicy, bazując na swojej wizji tego jak działa świat byli konsekwentni i uważali, że w ogóle zewnętrzne, niezależne od nas zdarzenia powinniśmy traktować z apatycznym dystansem.
Konsekwencja konsekwencją, ale właściwie po co ona? Czemu mielibyśmy dystansować się od świata, jeżeli daje nam liczne przyjemności i sukcesy? Kiedyś słyszałem taki żart, że największą korzyścią z nieposiadania Ferrari jest to, że nikt nam go nie ukradnie. Jednak bez dwóch zdań łatwiej znosić nam brak czegoś, niż stratę. A ta bardzo często jest od nas niezależna.
Ludzie którzy te prozaiczne zdawałoby się prawdy autentycznie rozumieją zazwyczaj robią to na zasadzie „mądry po szkodzie”. Marek Aureliusz (filozof skądinąd mało odkrywczy) rozumiał to doskonale będąc na samym szczycie. Filozofia stoicka nie była dla niego remedium na spotykające go cierpienie, lecz celem samym w sobie, którego realizacja pozwalała na uchronienie się przed ewentualnymi przyszłymi klęskami.
Starożytni Chińczycy twierdzili, że najlepsi lekarze nigdy nie leczą – bo potrafią zapobiec chorobom, gdy ludzie są jeszcze zdrowi.
Jeżeli przyjrzeć się naszemu życiu, to jest znacznie więcej katastrof, które mogą spaść na nas jak grom z jasnego nieba. I nie trzeba od razu bomb spadających na głowę. Wystarczy mieć pecha znaleźć się naprzeciw pijanego kierowcy, który wyprzedza na czołówkę. I obudzić się sparaliżowany od pasa w dół, z informacją, że małżonek i dwójka dzieci nie żyją. A to wcale nie taka rzadka sytuacja.
Dlatego warto sięgnąć jednak po tysiące lat ludzkiej mądrości i uświadomić sobie, że choć na nasze życie bardzo często mamy niewielki wpływ, to na to jaką wobec niego zajmiemy postawę mamy wpływ ogromny. Skoro potężny Marek Antoniusz się tego nie wstydził, to i nam chyba wolno.
Bibliografia:
P. Hadot – Filozofia jako ćwiczenia duchowe
G. Reale – Historia filozofii starożytnej t. 4