Saga „Gwiezdnych wojen” tak w zamierzeniu autora jak i w osiągniętym efekcie jest kontynuacją prastarych wzorów mitologicznych. Oto jak tłumaczy, dlaczego człowiek musi umrzeć.
Swego czasu w internecie był popularny filmik pokazujący podobieństwa Jezusa do innych bóstw starożytności.
Twórcy chcieli w ten sposób udowodnić, że Jezus jest tak naprawdę kompilacją różnych, innych podań. Sęk w tym, że kwestia ta dotyczy nie tylko Jezusa. Mitologie całego świata choć tak różnorodne wydają się być jednak złożone z małych, identycznych „klocków”. W panteonie religii odległych w czasie i przestrzeni występują bardzo podobne bóstwa. A bohaterowie dokonują strukturalnie podobnych wyczynów.
Jakie jest tej „jedności w różnorodności” źródło?
Carl Gustav Jung przedstawił rozwiązanie, które jest z jednej strony wręcz barokowo ezoteryczne, z drugiej strony uwzględnia najbardziej podstawowy, biologiczny wymiar istnienia człowieka.
Jung był psychoanalitykiem i podobnie jak starszy od niego Zygmunt Freud uważał, że w życiu psychicznym człowieka ogromną rolę odgrywa nasza podświadomość. Dla Freuda lądowały w niej wszystkie wyparte w wyniku socjalizacji pragnienia i myśli, które w zderzeniu z naszymi normami moralnymi stawały się nie do przyjęcia. Tam oczywiście nie znikają, tylko dają o sobie znać w formie np. różnych zaburzeń psychicznych.
Jung się z tym zgodził, ale na tym nie poprzestał. Pod „piwnicą” wypartych przeżyć widział jeszcze głębszy poziom. Tam miały znajdować się elementy podświadomości zbiorowej, wspólne wszystkim ludziom. Nazwał je archetypami.
Co to są w ogóle archetypy?
Obserwując przyrodę widzimy niekiedy oszałamiające dokonania pozornie prostych organizmów. Mrówki budują skomplikowane mrowiska, ptaki lecą tysiące kilometrów do obcego kraju. Nawet kot jak się go zostawi kilkadziesiąt kilometrów od domu to wróci prędzej czy później. Zdaniem Junga także człowiek posiada takie instynktowne uwarunkowania, które pozwalają mu rozpoznać daną sytuację na przykład jako taką, w której sprawuje władzę, w której jest przedmiotem czyjejś troski, czy też tą troskę ma komuś okazywać.
Piszę o „instynktownych uwarunkowaniach”, bo konkretne nazwy archetypów mogą być mylące. Pisząc np. o archetypie „matki” nie mówimy o konkretnej matce, nie mówimy nawet o samym macierzyństwie. Mówimy o wrodzonej zdolności budowania wobec pewnych osób relacji, które posiadają cechy odnajdywane najczęściej w relacji matka-dziecko. Stąd też moim zdaniem należy mówić o nazwach archetypu w cudzysłowie, jest to bowiem klasyczny przykład synekdochy, czyli sytuacji kiedy nazwa jednego przykładu służy za nazwę całego zjawiska. Sam archetyp bowiem jest czystą formą, pozbawioną treści.
Dobrze, ale co z „Gwiezdnymi wojnami”?
Archetyp jako czysta struktura umysłowa poznajemy wyłącznie przez przejawy jego ucieleśnienia. Jednym z przykładów takiego ucieleśnienia są właśnie mity. Zdaniem mitologa Josepha Campbella wszystkie z kolei sprowadzają się do jednego monomitu, gdzie bohater ze znanego świata podróżuje do świata obcego, by wrócić, ale już w odmienionej postaci. Ta struktura idealnie pasuje do historii Luke Skywalkera.
Ale sprowadzanie wszystkich mitów do jednej struktury wydaje się trochę wielkim uproszczeniem. Na przykład, co powiedzieć o historii Yody? Albo Imperatora? Tu przydaje się wprowadzenie innego archetypu. Jednego, bo jak zaraz pokażemy obydwie te postaci są po prostu jego dwoma różnymi obliczami.
Yoda to oczywiście stary mędrzec, po łacinie senex. Cechuje go ogromne doświadczenie, autorytet i wiedza. Jednak Jung uważał, że istnieje coś takiego jak cień. Człowiek ma swój cień w postaci wszystkich tych cech, których w sobie nie akceptuje i spycha do podświadomości. Ale cień dotyczy wielu innych zjawisk. Można wręcz powiedzieć, że jeżeli widzimy coś w jednoznacznych barwach (czy to ciemnych, czy jasnych) to pomijamy coś bardzo ważnego.
Nie inaczej jest w archetypach, w tym przypadku w archetypie senexa.
W swej jasnej stronie stanowi on wzór i oparcie dla swoich następców. W pewnym momencie powinien zaś odejść. Jung uważał, że życie człowieka podobne jest do drogi słońca. Gdzieś w połowie zadaniem człowieka przestaje być wędrówka w górę i powinien skupić się na powrocie. Kresem tej wędrówki w tę i z powrotem jest śmierć. Ale jak uczy nas mitologia (i, w tym wypadku, popkultura) niektórzy tego nie rozumieją.
W cieniu senexa jest wielka władza i wielka mądrość, która nie zostaje jednak zidentyfikowana jako etap w życiu, a jego ostateczna i wieczna forma. Każdy potencjalny następca nie jest wychowankiem, ale potencjalnym wrogiem, więc trzeba go zniszczyć. Archetyp złego senexa występuje w micie o Saturnie, który pożerał własne dzieci. Ale występuje też w postaci Imperatora, który najpierw pozwolił zabić swojego ucznia hrabiego Dooku a następnie namawia do zabicia Vadera i zajęcia jego miejsca przez młodego Skywalkera. Na marginesie, kiedy ktoś używa argumentu „co ty tam wiesz o życiu guwniarzu” to sporo złego senexa przez niego przemawia.
Celem terapii Junga było znalezienie równowagi w tych wszystkich archetypowych rolach, w których często się gubimy i popadamy w zbytnią identyfikację z wybranymi. Temu też, we wspólnotowym wymiarze służyły mity. Służyły i służą, bo współczesne społeczeństwo też rządzi się mitami – choć ten fakt jest akurat bardzo, ale to bardzo mocno zakopany w cieniu.
PS: Jeżeli tekst się podobał to naprawdę się nie obrażę za kilka groszy:
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy