Evergreen debaty o kulturze XX wieku, arcydzieło skupienia w jednym bohaterze problemów swojej epoki, arcydzieło ujmujące naturę ludzką. A poza „Światem według Kiepskich” omówimy też „Proces” Franza Kafki.
Jeden z odcinków Kiepskich nosi tytuł „Ferdynand K” i do Kafki pobieżnie nawiązuje. Pobieżnie, bo twórcy przyjęli najpospolitszą interpretację „Procesu” jako dzieła poświęconemu jednostce w obliczu autorytarnej/totalitarnej władzy (w serialu: w kontekście pierwszych rządów PiS). Spalili tym samym temat.
A przecież „Świat według Kiepskich” spokojnie mógłby wyjść spod pióra żydowskiego, mieszkającego w czeskiej Pradze rządzonej przez austriacką dynastię i posługującego się niemieckim językiem autora.
„Proces” nie jest dziełem skończonym. Wydany po śmierci autora został tak naprawdę uratowany i skompilowany z zachowanych fragmentów. Kolejność większości rozdziałów mogłaby być inna. Ten fragmentaryczny, pozbawiony logicznej ciągłości charakter utworu ma zresztą swoje znaczenie.
Podobnie wygląda sytuacja polskiego sitcomu. Tylko wyraźne starzenie się aktorów pozwala nam tak naprawdę ocenić który odcinek był wcześniejszy. To zresztą nie koniec podobieństw. Odrealniony charakter znacznej części odcinków wskazuje na oderwanie od prawdziwego czasu i przestrzeni (na przykład, widok za oknem kamienicy Ćwiartki 3./4 wielokrotnie się zmienia). Zarówno „Proces” jak i „Kiepscy” mają charakter raczej snu, a nie prawdziwej rzeczywistości (taka zresztą jest jedna z wielu interpretacji: „Proces” to po prostu sen nie do końca wybudzonego bohatera).
W końcu podobny jest też bohater, bo Ferdynand Kiepski na przełomie wieków mógł spokojnie uchodzić za ówczesnego everymana.
Pozornie na tym podobieństwa się kończą. Józef K. jest trzydziestoletnim, wyższym rangą pracownikiem banku. Ferdynand K. w chwili rozpoczęcia emisji serialu ma czterdzieści parę lat. Na ironię zakrawa fakt, że w ustroju kapitalistycznym jest na utrzymaniu pracującej w państwowym szpitalu żony oraz teściowej-rencistki, w PRLu zaś był przedsiębiorcą (sprzedawał napoje z saturatora). Jednak obaj panowie K mają ze sobą zdumiewająco dużo wspólnego.
Kluczowa bowiem jest kwestia winy
Cały „Proces” poświęcony jest Józefowi K. który nic złego nie zrobił. Kafka jednak do sprawy podchodzi zupełnie inaczej. I przykład Kiepskiego jest tu zdecydowanie bardziej pomocny.
Ferdynand Kiepski jest bezrobotny. Reprezentuje ponad 20% Polaków w wieku produkcyjnym, którzy w tamtym momencie historii naszego kraju nie mieli pracy. Czy to jego wina? Gdybym powiedział, że tak, że mógł wcześniej wstawać i dźwigać większe ciężary słusznie zostałbym wyśmiany. To nie o taką winę chodzi. Więc o jaką?
„Moja wina, mogłem się urodzić w bogatej rodzinie” – czasami spotykamy takie sarkastyczne komentarze. Problem polega na tym, że koncepcja winy o jakiej pisze Kafka śmiało może tak właśnie brzmieć. W potocznym rozumieniu „wina” to coś na co możemy mieć wpływ. Tymczasem jednak los człowieka jest taki, że jest wrzucony w świat taki jaki jest, na co nie ma wpływu. Tymczasem jednak musi się zachowywać jakby miał.
Czym więc tak naprawdę zawinił Ferdynand Kiepski?
Wbrew pozorom, autorzy serialu nie zrobili z tej postaci nieroba żyjącego konsumowaniem serwowanej przez kulturę papki (tutaj raczej postać Boczka przychodzi na myśl). W mojej ocenie Kiepski jest – zamierzoną lub nie – satyrą na ideologię nastałą po przemianach roku 1989. Ferdek nie chodzi do pośredniaka, jednak większość odcinków obraca się wokół kolejnego pomysłu „jak zrobić, żeby zarobić, ale się nie narobić” inspirowanego zazwyczaj tym co zobaczył w telewizji.
Zarówno kafkowski Józef K. jak i Ferdek Kiepski dobrze wpisują się w ideologię swoich czasów. Ten pierwszy prowadząc błyskotliwą karierę w atrakcyjnej z mieszczańskiego punktu widzenia branży bankowej, ten drugi wierząc w zbawczą potęgę jednego, dobrego pomysłu który ze społecznych dołów przenosi człowieka na sam szczyt.
Jest to jednak myślenie nieautentyczne
Sytuacja egzystencjalna człowieka jest zła: musi żyć w świecie którego sobie nie wybrał i na który ma często niewielki wpływ. Jednym ze sposobów radzenia sobie z tym faktem jest uciekanie od niego.
I tak Józef K. nie chce przyjąć do wiadomości, że jego życie jest życiem robota definiowanego wyłącznie przez swoje stanowisko, bez rodziny, bez przyjaciół, bez autentycznych zainteresowań. Ferdek natomiast wypiera, że dobrze to już było, a jedyne co go czeka to w najlepszym wypadku garb od ciężkiej, fizycznej roboty.
Co mają więc robić?
Nie wiem. Cały problem polega właśnie na tym, że trzeba dopuścić sytuację w której dobrej odpowiedzi nie ma, zaś wszystkie które tak wyglądają są jedynie wygodnymi ułudami, które prędzej czy później pokażą swoją słabość. Trudno powiedzieć, czy wiedział też sam Kafka. W finałowej scenie w katedrę przypowieść i szereg jej interpretacji. Konkretnej puenty jednak nie widzimy. „Proces” nie daje nam jednoznacznej odpowiedzi jak naprawdę powinien się zachować Jozef K i czy w ogóle było jakieś dobre rozwiązanie. Być może wiara w to, że na każde pytanie istnieje odpowiedź jest po prostu kolejnym złudzeniem, które pozwala nam radzić sobie w absurdalnym świecie naszej egzystencji.
PS: Jeżeli tekst się podobał to naprawdę się nie obrażę za kilka groszy:
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy