Obrona chłopskiego rozumu

W kategorii wrogów publicznych chłopski rozum dystansuje Władimira Putina, bo ten drugi ma swoich fanów, ten pierwszy pozostaje osamotniony. Jako że i na tej stronie dostał kilka razów, czas nieco oddać sprawiedliwości.

Tak jak mówię, o ile są w Polsce ludzie pałający sympatią do Władimira Putina, o tyle chłopskiego rozumu wyrzekają się nawet zatwardziali płaskoziemcy. Wszystkie te dziwne ruchy – antyszczepionkowe, chemistralis itd. utrzymują, iż ich tezy są jak najbardziej elementem naukowego światopoglądu, tylko z jakichś bliżej nieokreślonych powodów świat nauki nie chce ich przyjąć. Że są oni w błędzie? A no są, ale sam fakt (nieskutecznego) odwoływania się do naukowości (a nie np. objawień czy przeżyć mistycznych) sprawia, że mówimy o pseudo NAUCE.

Wróćmy więc do naszego dzisiejszego bohatera. Czym on właściwie jest? I co ważniejsze, czy aby na pewno należy go w czambuł potępiać i od niego odciąć? I pytanie najważniejsze: czy w ogóle da się go wyrzec?

Na pierwsze pytanie odpowiedzieć trudno, bo „chłopskiego rozumu” w słownikach nie ma, a praktyka wskazuje raczej na typowy buzzword używany wyłącznie by komuś przypieprzyć. Słowniki znają natomiast np. „Zdrowy rozsądek” i, a jakby inaczej, jest to termin wieloznaczny. Jest to np. proponowana przez Thomasa Reida metoda radzenia sobie z wątpliwościami Davida Hume’a. No bo idąc za sceptycyzmem Hume: kiedy wychodzisz z pokoju, by następnie za chwilę do niego wrócisz, jaki masz dowód na to, że widzisz te same meble co poprzednio, a nie efekt złośliwego żartu krasnoludków. Jak na te dziwne wątpliwości odpowiesz „co to za pierdoły, wiadomo, że te same” to jest to przekonanie zdroworozsądkowe.

Problem polega na tym, że nie bardzo wiadomo kiedy ten zdrowy rozsądek się kończy. I tu jest właśnie pierwszy z trzech przykładów ujęcia chłopskiego rozumu, który można przetłumaczyć jako „filozofia z fotela”. Zachodzi ona na przykład wtedy jak mój wąsaty wujek po kilku głębszych snuje przy stole rozważania o tym kto zamordował Andrzeja Leppera. Tyle tylko, że to jest śmieszne. Mniej śmieszne jest to wtedy, kiedy pionierzy wielu współczesnych nauk społecznych siadali w swoich gabinetach sto czy dwieście lat temu i snuli rozważania na temat zwyczajów egzotycznych ludów czy początków takich instytucji społecznych jak społeczeństwo, pieniądz, państwo czy religia i tworzyli z tego powszechnie obowiązujące teorie. A już najmniej śmieszne jest to, że ich przemyślenia mimo katastrofalnego wyniku w zderzaniu z pracami „terenowych” historyków czy antropologów dalej są jako klisze powtarzane w debacie publicznej.

Ale to nie jest ten „chłopski rozum” który chcę dzisiaj analizować.

Nie jest nią też roztropność, którą w sławnym niegdyś twittcie jako alternatywę dla powoływania się na badania zachwalał obecny wicemarszałek Sejmu, za co dostał srogie baty. Niezasłużenie, ponieważ nie jest to jego pomysł a antycznych Greków, świetnie opisany również np. przez Kanta. A sprowadza się on do przykładu lekarza, który świetnie radził sobie na studiach, ale fachu wykonywać nie potrafi oraz takiego, który co prawda świetnie leczy, ale za to nie bardzo potrafi wyjaśnić dlaczego. Krótko mówiąc: do relacji między teorią skupioną w abstrakcyjnym świecie pojęć a praktyką ze swoim namacalnym światem rzeczy. Wprowadzenie tutaj jakiejś „instrukcji stosowania teorii” niewiele zmienia, bo dalej nie wiemy kiedy stosować „instrukcję stosowania”. Popadamy w nieskończony ciąg, a aby go przerwać potrzebujemy jakiejś umysłowej zdolności która mówi nam „o, to jest właśnie to o czym czytałeś”.

Trzecie użycie chłopskiego rozumu na którym chciałbym się skupić bliżej jest nieco do tego poprzedniego podobne.

W tym wypadku jednak nie jest to umiejętność stosowania teorii do praktyki i vice versa, ale samej teorii. W psychologii nazywa się to heurystyką. Jak działa? No na przykład tak, że widząc budynek ze stolikami przed wejściem uznajemy, że nie jest to raczej zakład fotograficzny, a jakaś knajpa. Albo uważamy swoją dzielnicę za bezpieczną, bo nigdy nie byliśmy ani nie słyszeliśmy o przypadku napadu.

Aha! Dowód anegdotyczny! Mogło być przecież tak, że byliśmy po prostu szczęściarzami, albo pechowcami (bo np. pod blokiem jest sklep całodobowy ściągający element z całej okolicy).

Oczywiście, to prawda. Jest to rozumowanie oparte na dowodzie anegdotycznym. W ogóle chłopski rozum w tym rozumieniu to kolekcja wszystkich możliwych błędów poznawczych i uprzedzeń. Po co więc to bronić?

Po pierwsze, bo jest to rozumowanie najszybsze. Chłopski rozum pełni wyjątkowo ważną funkcję jaką jest segregowanie informacji jakie do nas napływają. Nawet uwzględniając warunki normalne (zamiast social medialnej biegunki informacyjnej) to jest to narzędzie niezbędne do funkcjonowania. Znamy wszyscy powiedzenie o zepsutym zegarze, który pokazuje dwa razy poprawną godzinę. Czasami warto sprawdzić, czy taka sytuacja nie ma aby miejsca, ale gdyby robić to za każdym razem funkcjonowanie nie jest możliwe.

Po drugie, bo chłopski rozum po prostu jest. Jest to chyba argument najmocniejszy, bo niezależnie od tego jak oceniamy jakiś element rzeczywistości musimy tą ocenę oddzielić od sfery faktów. Z powodów o których pisałem w akapicie wyżej wyrzec się chłopskiego rozumu nie sposób. Zresztą nawet naszej instytucje społeczne są na nim oparte, bo czymże innym jak zwykłą heurystyką jest określony w prawie wiek pełnoletności? Są osoby, które są dorosłe dużo wcześniej, są takie które nie dorosną nigdy (no elo), ale jakąś granicę ustalić musimy.

Ale wydaje się jednak czym innym kierowanie się chłopskim rozumem w sprawach dnia codzinnego a czym innym ocenianie na tej podstawie np. wojny na Ukrainie czy poparcia dla jakiejś siły politycznej. Prawda?

Ponad sto lat temu jeden z pionierów socjologii Max Weber tak tłumaczył różnicę (czy też jedną z różnic) między społeczeństwem tradycyjnym a nowoczesnym. Otóż przeciętny współczesny Polak ma na temat np. działania komputera pojęcie równie wielkie jak jego średniowieczny przodek o obrotach ciał niebieskich. Różnica zdaniem Webera polega na tym, że o ile przodek mógł iść do księdza a ten odesłał by go, w formie mitu do nieprzeniknionej tajemnicy natury. Człowiek współczesny zaś może włączyć internet i się wszystkiego o komputerach dowiedzieć.

To prawda. Nic, żaden autorytet ani tradycja, nie stoi nam na przeszkodzie, abyśmy penetrowali dowolną dyscyplinę wiedzy. Tylko że mówimy ciągle o wolności negatywnej, wolności „od” polegającej na braku zewnętrznych przeszkód.

Jest jednak coś takiego jak wolność pozytywna, czyli posiadanie realnych zasobów pozwalających na realizację swego prawa. I tu sprawa jest jasna: cóż z tego, że nikt nam nie przeszkadza w zdobywaniu wiedzy, skoro jest jej tak dużo, a nasze możliwości tak ograniczone, że pozostaje to tylko i wyłącznie w sferze teoretycznych dywagacji?

Efekty jest dosyć prosty: będąc w takiej samej sytuacji jak średniowieczny chłop łudzimy się, że jesteśmy w sytuacji lepszej. Tymczasem jednak w rzeczywistości musimy się odwołać do instancji ostatecznej: naszego chłopskiego, heurystycznego rozumu, który pozwoli nam przyjąć autorytet pośredni (wtedy był to ksiądz, teraz są to media masowe) lub go odrzucić.

W efekcie niezliczona liczba danych staje się tym, czym ich całkowity brak a przestrzeń jest otwarta dla wszelkiej maści demagogów. Podam przykład, który będzie pewnie wracał niejednokrotnie na tej stronie.

Kiedy w latach 50-tych (na przykład) debatę w uczelnianej auli toczyli dwaj profesorowie, nie mieli oni pod ręką wyszukiwarki. Byli zdani na wiedzę zdobytą przez lata praktyki naukowej. A ta wbrew pozorom wcale nie była aż tak potężna, raczej nikt nie zna na pamięć setek tytułów pomniejszych tekstów i badań. Z drugiej strony wiedza na temat pewnej bazy była doskonała (zarówno dla debatujących, jak i słuchaczy) nie trzeba było dowodzić truizmów opisanych w kanonicznych tekstach, nawet jeżeli się nie znało dokładnego cytatu na pamięć, o numerze strony nie pamiętając.

„Debata” w internecie wygląda inaczej. Przypisów w krótkim poście jest nierzadko napchane więcej jak w rozdziałach prac doktorskich, ale nie świadczy to bynajmniej o poziomie wiedzy dyskutantów. Raczej o sprawności obsługi wyszukiwarki internetowej. W rzeczywistości obaj mogą nie mieć wielkiego pojęcia o dyscyplinie. Można to porównać do „gry w szachy” gdzie dwóch miernych szachistów (powiedzmy takich jak ja) po prostu kopiuje na swojej szachownicy ruchy generowane przez program komputerowy.

Wniosków z tego tekstu płynących chyba streszczać nie muszę. Chłopski rozum się broni – bo bronić się musi. Nie da się naszych ograniczeń poznawczych zepchnąć w odmęty nowoczesnych technik, co więcej może to przynieść efekt odwrotny. Lepiej się nauczyć z nimi żyć, na takiej zasadzie jak kontrwywiad żyje ze szpiegami. Nie wywala ich – bo po co? I tak przyjdą następni, lepiej zamaskowani. A tak, można sobie siedzieć i patrzyć co wyprawiają. I czasami nawet zareagować!

PS: Jeżeli tekst się podobał to naprawdę się nie obrażę za kilka groszy:
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy

Komentarze