Georg Soros? Iluminaci? A może złowrogi Klaus Schwab ze swoją świtą? Niestety, moi drodzy: postać władców świata jest dużo bardziej dramatyczna.
Całkiem niedawno oglądałem krótki filmik o ludziach posiadających specyficzne hobby. Polega ono na chodzeniu po różnych strefach VIP, zapleczach koncertów itp. Na czym polegała specyfika tej rozrywki? A no na tym, że ludzie którzy dostawali się w otoczenie światowej sławy gwiazd i najważniejszych polityków nie mieli do tego kompletnie żadnych uprawnień.
Czyżbyśmy mieli do czynienia ludzi którzy sprawnością przewyższają miks Jamesa Bonda, wojowników ninja i porucznika Drebina? No nie do końca. Jak się okazuje, żeby oszukać niemal każdy system zabezpieczeń wystarczy trochę tupetu i myślenia.
Oficjalnie bowiem każda taka impreza ma cały system przepustek i kontroli. Tak mówi teoria. Ale praktyka mówi nam, że pan Franek na bramce raczej nie będzie wypytywał o legitymacje i papiery gości z czerwonymi torbami ubranych w odblaskowe kurtki pogotowia ratunkowego. Oczywiście, tacy się zdarzają, ale… rzadko.
Pan Franek na bramce to po angielsku gatekeeper. Trzeba jednak wiedzieć, że gatekeeper to również słowo odnoszące się do zupełnie innego zjawiska.
Jak już dawno temu zauważyli teoretycy komunikacji przebiega ona trochę tak jak proces selekcji na różnej maści bramkach.
Pomiędzy tym co jest faktycznym wydarzeniem a szeroko rozumianą opinią publiczną istnieje szereg pośredników którzy de facto decydują o tym, czy dana informacja pójdzie dalej czy nie.
Wyobraźmy sobie na przykład, że w tej chwili minister ukraińskiego rządu spotyka się w jakimś ustronnym miejscu w Kijowie z rezydentem rosyjskiego wywiadu. Gruba informacja? No na pierwszy rzut oka bardzo gruba, mogąca wywrócić światową politykę do góry nogami. Jednak jedynym świadkiem tej rozmowy jest pan Witalij, czterdziestoletni bezdomny uzależniony od alkoholu. I choć brzmi to absurdalnie, w dużej mierze to od pana Witalija zależą teraz losy świata.
Może on się bowiem tym co widzi w ogóle nie przejąć, może tego co się dzieje nie zrozumieć i ogólnie mieć to gdzieś. No ale załóżmy, że nasz Witalij pojął powagę sytuacji. Co teraz? Dobre pytanie. Uwierzylibyście bezdomnemu alkoholikowi, że widział jak minister współpracuje z GRU? No ja bym nie uwierzył. Podejrzewam, że nawet najbardziej pazerny na clickbaity i wyświetlenia mediaworker też nie.
Trzeba tu zwrócić uwagę na to, co w takiej sytuacji zachodzi: władzę nad światem sprawuje w tym momencie de facto kijowski bezdomny i ludzie którzy go wysłuchują.
Pomiędzy jakimś faktycznym wydarzeniem a uznaniem go za prawdę przez ogół społeczeństwa jest daleka droga. Droga która przebiega przez wiele ogniw. Często są to osoby kompletnie do swojej roli się nie nadające. Przykład bezdomnego alkoholika nakrywającego skandal szpiegowski stulecia jest oczywiście wymyślony i celowo przerysowany, ale powiedzcie mi kto obwieścił całej Polsce, że papież Benedykt XVI nie żyje? Była taka afera jakiś czas temu, że pewien portal podał informację o śmierci Ratzingera. Zdecydował o tym, jak podejrzewam, stażysta posadzony na nocnej zmianie czy ktoś tego typu. Śmierć emerytowanego papieża co prawda nie stawia świata na głowie, ale gdyby chodziło o Joe Bidena?
Gdy mówimy o władzy zazwyczaj myślimy o politykach i umundurowanych formacjach ale czy aby na pewno na tym władza polega?
Zdaniem Michela Foucaulta, jednego z najważniejszych filozofów II poł. XX wieku absolutnie nie. W każdym razie nie w dzisiejszych czasach. O ile kiedyś miałaby on być rzeczywiście skupiona w ręku jednej osoby lub jej najbliższego otoczenia to dziś „rządzi” każdy. Foucault nie miał tu na myśli oczywiście jakichś truizmów na temat demokracji, a już na pewno się z tego powodu nie cieszył. Zdecydowanie bardziej chodziło o takie właśnie przypadki, gdy to widzimisię jakiegoś bramkarza lub mediaworkera decydowało o tym o czym mówi cały świat.
Zdaniem Foucaulta władza po pierwsze nie miała centralnego charakteru. Ale przede wszystkim: w dużej mierze tożsama była z wiedzą
Foucault pisał w swoich pracach głównie o seksualności i zdrowiu psychiczny. Miało to nie zawsze dobre skutki dla postrzegania nauki i uniwersytetów (niekoniecznie zgodnie z wolą samego autora) ale trudno nie zgodzić się na istotę jaka z nich wynika: informacja to nie jest bezosobowy i neutralny przedmiot, lecz narzędzie nie mniej zabójcze od broni jądrowej. To kto informacją dysponuje i jak do niej podchodzi ma znaczenie co najmniej takie same, jeżeli nie dużo większe od hipotetycznej, suchej „treści”.
Żaden „schwarzcharakter” rodem z filmów o Bondzie nie rządzi światem. Jest to niemożliwe. Władza jest bezosobową i ślepą siłą która toczy się przez i przy pomocy całego społeczeństwa. Nikt nie zarządza rzekomymi „zmianami narracji” – co najwyżej władze Korei Północnej na lokalne potrzeby. „Narracja” dzieje się sama, niczym życie całego mrowiska rozrzucone na barki tysiące małych mróweczek.
Napisałem na początku, że taka wizja wcale nie jest lepsza niż rzekoma władza jednego człowieka nad światem. Pewnie wiele osób się nie zgodzi, bo nikt nie chciałby żeby losy ludzkości zależały od jakiegoś Hitlera czy Stalina. Ale czy chcemy aby były one wypadową dążeń do podwyżek tysięcy mediaworkerów i pożądania lajków milionów internetowych atencjuszy?