Ciężkie jest życie współczesnego człowieka. Ledwo co był ekspertem od Libanu a już trzeba się znać na białoruskiej polityce. W przerwie na dyskusje o LGBT, koronawirusie, suszy i wielu, wielu innych tematach.
„Wszystkim ludziom wrodzone jest pragnienie poznania.”
Tak zaczyna się arystotelejska „Metafizyka”, jeden z najważniejszych traktatów filozoficznych w dziejach świata. Rzeczywiście: ciekawość jest motorem napędowym ludzkiego działania. A nawet nie tylko ludzkiego: wsadzanie nosa wszędzie gdzie się tylko da to ulubione zajęcie młodych psów. Wiele czynności, od lotów na Marsa po plotki o córce sąsiada nie miałoby miejsca gdyby nie ona. Ale czy ciekawość ma swoje ciemne strony?
Francis Bacon, ojciec nowożytnej filozofii nauki uważał, że jak najbardziej
„Nie można traktować wiedzy jak prostytutki, która ma jedynie zaspokajać nasze pragnienia” pisał. Wiedza nie powinna być celem samym w sobie. Jej celem są wynalazki i odkrycia, a nie dotarcie do jakiejś tam „prawdy”. Owszem, zdaniem Bacona tylko prawda może dać praktyczne efekty, ale dociera się do niej niejako przy okazji. Skąd taka radykalna i dosyć dziwna z naszej perspektywy ocena, skoro tyle mówi się o zaletach „ciekawości świata”?
Żeby to zrozumieć musimy poznać realia uniwersytetu przełomu XVI i XVII wieku gdy żył Bacon
Uczelnie w dalszym ciągu realizowały program średniowiecznej scholastyki. W tym czasie była ona już parodią samej siebie, generowała coraz to dziwniejsze spekulacje myślowe i pogrążała się w jałowych sporach. Co prawda nikt nie liczył diabłów na łebku od szpilki, ale te dowcipy z powietrza się nie wzięły. Bacon postulował, by to zakończyć, zaś naukę skierować na utylitarne tory, tak by pomagała człowiekowi ułatwiać jego życie.
Dziś brzmi to całkiem zwyczajnie
Często mówi się o tym, że edukacja powinna zawierać tylko praktyczne elementy. Gdy mówimy, że uczymy się „egzotycznej” dyscypliny, np. języka aramejskiego, zapewne usłyszymy pytanie „po co?”. To zresztą dosyć oczywista i stara prawda: już Platon podzielił obywateli swojego idealnego państwa na trzy grupy. Jedna z nich miała się uczyć „praktycznych” umiejętności by zdobyć fach w ręku. Z prozaicznego powodu: gdyby wszyscy filozofowali i poświęcili się teorii, rychło padliby z głodu.
Jednak Bacon, zrażony do współczesnych mu uczonych postulował wylanie dziecka z kąpielą
Scholastyka, w czasach Anglika mocno już wypaczona, ufundowana była na antycznej zasadzie, że celem wiedzy jest poznanie prawdy, praktyczne zastosowania pojawiają się wtórnie. Krótko mówiąc – uczymy się by zaspokoić ciekawość. To nie postulat tylko fakt, który zauważył we wspomnianym na wstępie fragmencie Arystoteles. Pytanie „po co się uczysz aramejskiego?” ma w takim rozumieniu tylko jedną odpowiedź: „żeby znać aramejski”.
Ostatecznie powinno to wyjaśnić porównanie do zdrowia. Nikt normalny nie pójdzie na oddział onkologii i nie zapyta „a właściwie to dlaczego chce być pan zdrowy?”. Zdrowie uważamy za cel sam w sobie, jego brak wiąże się z bólem, którego chcemy uniknąć. Wiedza w klasycznym ujęciu jest takim właśnie „zdrowiem duszy”, które, gdy zszargane, pragniemy możliwie szybko załatać.
Być może byłoby więc miło, gdyby ludzie tak jak chciał Bacon interesowali się tylko „pożytecznymi” rzeczami, ale tak nie jest.
Jadę metrem, wszyscy mają w ręku telefon. Facebook, Instagram, Twitter, Wykop. Po co przeglądamy tą ścianę tekstu? Bo czymś zająć umysł trzeba. Tak jak z posiadaniem oczu wiąże się fakt, że na coś trzeba patrzeć, tak z wrodzoną ciekawością związane jest to, że na coś ją trzeba skierować.
Naszej ciekawości wyłączyć nie sposób. Tak było i jest. Jeżeli sami nie zaczniemy nad nią panować, będzie krążyła swoimi ścieżkami. Nawet ludzie którzy pozornie nie mają żadnych zainteresowań są ciekawi świata, choćby był to świat plotek na temat sąsiadów czy nowych memów w internecie.
Te stare prawdy świetnie wykorzystują media i wszelkiej maści krzykacze, od populistycznych polityków po wujka janusza który zna się na wszystkim
Choć wydaje nam się, że dzisiaj każdy wypowiada się na każdy temat to jest to tylko heurystyka dostępności. W rozlicznych badaniach aktywności w sieci wynika, że jedynie malutki ułamek odbiorców treści w internecie samemu coś tworzy – komentuje, pisze blogi itp. Jednak to właśnie ten malutki ułamek, często zajmujący się tym zawodowo jest swoistym dyktatorem naszej ciekawości. To oni wrzucają treści, które ją wodzą i sprawiają co nas interesuje, cieszy i przeraża. Wczoraj byli ekspertami od Libanu, dziś od Białorusi. Jutro jakiegoś celebrytę w dupę ugryzie szerszeń i będziemy mieli wysyp domorosłych entomologów. Oni kreują tzw „opinię publiczną” i mówią „co mamy myśleć”.
Tymczasem autentyczna wiedza polegająca na poszukiwaniu prawdy jest postawą aktywną
Jak Sokrates chodził po ateńskim rynku i zaczepiał ludzi zadając im pytania, tak my nie jesteśmy skazani na bierny odbiór medialnej papki. Nasza ciekawość nie musi być skierowana na to co akurat wyskakuje w „polecanych” na Youtube. Kultura sprawia, że próbujemy opanować nasze instynkty. Instynkt poznania nie jest tu wyjątkiem. To od nas zależy czy zrobimy to sami, czy poddamy się medialnym i internetowym januszom.
Bibliografia:
F. Copleston – Historia filozofii t. I
F. Copleston – Historia filozofii t. III
PS: Następny wpis powinien być już dostępny także w formie relacji na Instagramie. Zapraszam do obserwowania 🙂