Kicz kojarzy się raczej z gipsowymi krasnalami, Zenkiem Martyniukiem i weselem w remizie, jednak zmarły kilka dni temu filozof Roger Scruton uważał, że przenika on całą naszą kulturę.
Porno, muzyka disco-polo i burger z sieciówki
Trudno wyobrazić sobie coś bardziej prostego w odbiorze. Coś, do czego można usiąść nie posiadając absolutnie żadnych kompetencji. Więcej: coś, w czym takie kompetencje często przeszkadzają. Bo o ile masa osób krzywi się nad Tyskim, kawą rozpuszczalną czy Big Makiem w geście snobizmu, to faktycznie, krytykowi kulinarnemu, który ma wyrobiony smak takie „delikatesy” mogą nie przypaść do gustu.
Jednak wszystko o czym wspomniałem wyżej jest projektowane, często skrupulatnie w jednym celu: ma się podobać. Podobać BEZ WYSIŁKU.
Z wytworami kultury, od platońskich dialogów, przez hamburgera i zdjęcie gołej dziewczyny po muzykę Copina można się stykać na różne sposoby. Trochę tak jak na różne sposoby można zdobyć rybę. Można po nią jechać do rybnego, teraz wręcz można zamówić przez internet z dostawą do domu, ale można też… wstać z samego rana i jechać na kilka godzin moczyć kija siedząc wśród zielska, komarów i kleszczy. Po co? Nie wiem, ale chyba żaden wędkarz nie powie, że po rybę. Dla niego liczy się wędkowanie.
Kicz dla Scrutona jest mniej więcej tym, czym ryba ze sklepu dla wędkarza
Jest celem samym w sobie, towarem konsumpcyjnym który ma zaspokoić potrzeby emocjonalne albo wręcz fizjologiczne. Tym się różni porno od erotyki, że w erotyce podniecenie seksualne jest w zamierzeniu produktem towarzyszącym przeżyciom estetycznym, w pornografii jest celem samym w sobie. Tak samo upicie się jest stanem towarzyszącym degustacji kilkunastu próbek koniaków, natomiast wypicie jednym haustem dwóch setek gorzały przed wejściem do klubu służy wyłącznie temu. Nieważne jak smakuje, ważne, żeby sponiewierało. Muzyka disco-polo jest nazywana muzyką taneczną bo taką funkcję ma spełniać – przygrywki do kielicha i potupania. Nikt nie słucha disco-polo dla samego słuchania.
Zdaniem Scrutona kultura współczesna uległa desakralizacji
Filozof nie twierdził oczywiście, że wcześniej każde dzieło sztuki było inspirowane religią. Jednak z pewnego, antropologicznego punktu widzenia każde miało sakralny charakter. Kontakt z prawdziwym dziełem sztuki był procesem, równie ważnym jak końcowy efekt. Przypomnijmy sobie biblijną opowieść o złotym cielcu, gdy Bóg wściekł się na Żydów za to, że stworzyli złoty posąg, który otoczyli czcią. Ich grzech polegał na tym, że chcieli pójść na skróty, zmaterializować coś, co z natury zmaterializować się nie da, uprzedmiotowić Jahwe, „podrobić go”. Kult uczynili wartością samą w sobie, a nie środkiem prowadzącym do wyższego celu, pobocznym elementem towarzyszącym autentycznemu kontaktowi z Bogiem.
Podróbka to zresztą bardzo dobre porównanie, a podróbki uchodzą za kwintesencję kiczu. Tym co odróżnia Mona Lisę czy inny słynny obraz od milionów kopii na całym świecie jest oryginalność, cecha „uświęcająca” ten jeden, jedyny egzemplarz. Bo jeżeli sprowadzić to do elementu czysto funkcjonalnego – obrazka, który zasłoni pustą ścianę – kopia niczym nie różni się od oryginału.
Tego typu banalizacja jest groźna
Jakże odległy światopoglądowo od konserwatywnego Scrutona filozof postmodernistyczny Jean Baudrillard zwrócił kiedyś uwagę, że dzięki telewizji (czy mass mediom ogólnie) możemy w niespotykany wcześniej sposób doświadczać emocji. Gdy ktoś kiedyś doświadczał wojny, widział ją całym sobą, był jej bezpośrednim świadkiem. Dzisiaj zaś mogę oglądać ginące pod bombami dzieci w Syrii, potem przełączyć kartę na śmieszne obrazki, aby jeszcze za chwilę kupić sobie koszulkę na Allegro. Wszystko to leżąc we własnym łóżku.
Scruton dostrzegał w takim procesie zafałszowanie emocji. Nie można autentycznie przeżywać czyjejś śmierci i za kilka sekund przeglądać newsy sportowe. Takie podejście sprowadza nas do lalek czy pluszaków, które dziecko przytula, by za chwilę rzucić w kąt. Sami siebie czynimy przedmiotami.
Kiczowatość współczesnej kultury nie jest jednak dla Anglika wyłącznie estetyczną kwestią
Jego zdaniem rzutuje to na ogólną kondycję naszego społeczeństwa. Prawdziwa kultura do swojego przyswojenia wymaga wysiłku i co więcej, wcale nie musi zaspokoić naszych potrzeb. Nie musi się „podobać”, w przeciwieństwie do kiczu, który tylko po to jest tworzony. Amerykanie przeanalizowali kilkaset filmików propagandowych ISIS, większość zawierała proste, powtarzalne wzorce mające wprowadzić bojowników w odpowiedni nastrój. Równie dobrze można im było serwować amfetaminę (co zresztą ISIS również robiło).
Fundamentalizm religijny i ekstremizm polityczny są napakowane kiczem. Wzniosłe, metafizyczne idee, takie jak Bóg, wolność, sprawiedliwość, dobro, honor czy patriotyzm sprowadzają do wulgarnej tandety koszulek z nadrukami, w których tynkuje się potem ściany, hałaśliwych marszy zapewniających zabicie czasu w weekendy czy kakofonii patetycznych hasełek używanych, by „zmasakrować” rozmówcę w internecie.
Stanowisko Scrutona może wydawać się bardzo radykalne i takie w istocie jest
Kiczu można przecież używać w sposób kreatywny. Trolling też czasami bywa sztuką. A jak dowodzili średniowieczni obrońcy karnawałowej rozpusty – „ziemski” pierwiastek w człowieku również musi się wyszumieć. Wydaje mi się jednak, że filozof ma odrobinę racji dostrzegając, że trochę się to wszystko wymknęło spod kontroli. Nie o to chodzi, by wyrzec się memów czy śmiesznych obrazków, a o to, by wszystkiego do nich nie sprowadzać.
Bibliografia:
R. Scruton – Very Short Introductions: Beauty
R. Scruton – Kitsch and the modern predicament