Panie ministrze, uniwersytet jest właśnie po to by cenzurować

Powiem Wam prawdę niewygodną. Przez lata skrywaną. Taką, której ONI się boją. Prawdę, o której wie jedynie garstka osób. Tajemną wiedzę o tym, jak zapewnić sobie immunitet na wygadywanie dowolnych bzdur.

„A nie mówiłem!”

Dosyć kuriozalnie wyglądałaby sytuacja w której jakiś piłkarz już przed meczem oskarża sędziego o stronniczość, po czym wchodzi na boisko, ordynarnym wślizgiem łamie nogi rywalowi a potem płaczliwym głosem komentuje czerwoną kartkę mówiąc „a nie mówiłem!”. Co gorsza, szybko okazuje się, że ów niedobry sędzia przekupił też dziennikarzy, kibiców, działaczy sportowych, bo wszyscy twierdzą, że kartka jest zasłużona…

Brzmi to wszystko idiotycznie, jednak gdy zamienić „piłkarz” na „naukowiec”, „faul” na publikowanie oczywistych bzdur a „sędziego” na środowisko naukowe, które z „badaczem” się żegna to choć całość nadal jest kuriozalna, to niestety jak najbardziej rzeczywista.

Zrobienie z siebie męczennika (najlepiej jeszcze na zapas, uprzedzając spodziewaną krytykę) jest świetną metodą na „dowodzenie” swoich racji. „Śmieli się z Kolumba, Galileusza i wielu, wielu innych geniuszy. Ze mnie też się będą śmiać, ale to dlatego, że BOJĄ SIĘ PRAWDY!”.

Taki argument jest wyjątkowo bezczelną próbą uzyskiwania immunitetu na wygadywanie różnych bzdur. Owszem, śmieli się z wielu geniuszy, ale dużo częściej śmieli się z kompletnych kretynów. I, ryzykując, że razem z bzdurami wyrzuci się nowego Galileusza na śmietnik uczelnie muszą na taki emocjonalny szantaż być odporne.

Jest kilka dziedzin, w których nasza kultura przestrzega pewnego rodzaju formalizmu

Na przykład prawo. Jeżeli pismo do sądu będzie zawierało braki formalne, to niezależnie czego merytorycznie dotyczy musi trafić do kosza. Bywały już przypadki, że ze względu na brak podpisu prokuratora trzeba było wypuszczać z aresztu groźnych przestępców, czy że niewyraźny podpis pod decyzją środowiskową uwalił na kilka lat wschodnią obwodnicę Warszawy. „Ludowa sprawiedliwość” która najlepiej orzeka ze szwagrem przy flaszce rwie sobie włosy z głowy na wieść o takich wpadkach, ale wiele mądrych głów słusznie uznało, że powierzenie wymiaru sprawiedliwości „chłopskiemu rozumowi” przynosiło w dziejach dużo gorsze skutki.

Podobnie jest z nauką. Trzeba powiedzieć jasno: Uniwersytet prawie zawsze był instytucją cenzury.

Nie cenzury prewencyjnej, każdy miał prawo (oczywiście na drodze ustalonej ścieżki postępowania) wygłaszać swoje poglądy. Ale jeżeli społeczność akademicka uznała, że gada bzdury to musiał się z nich wycofać albo pożegnać z uczelnią.

Owszem! Były błędy. Z czasem okazywało się, że metodologia jakiej używano wcześniej niekoniecznie była najlepsza. Że średniowieczne uniwersytety dogmatycznie patrząc na świat przez pryzmat arystotelesowskiej fizyki blokowały jej rozwój. Że przez długie lata nauka rozwijała się poza nimi. Że wielokrotnie szykany spadały na tych, którzy na to nie zasłużyli.

Ale jest coś takiego jak heurystyka dostępności. Błąd poznawczy, który sprawia, że widzimy jednego Galileusza, ale nie widzimy setek szarlatanów, znachorów, czarowników, domorosłych proroków i całej reszty menażerii przyznającej sobie prawo do głoszenia prawdy objawionej.

Formalizm, pewnego rodzaju hermetyczność i konserwatyzm jest jednym z filarów nauki. Kto nie chce uznawać jej reguł niech sobie założy konto na Facebooku. Ale niech się nie domaga, by poważni ludzie jego show traktowali na serio.

Komentarze