Ostatnio powiedzieliśmy sobie, że ideał stoika to człowiek wolny od afektów. Sami stoicy jednak pewną osobę darzyli afektem i to, delikatnie mówiąc, mało pozytywnym.
„Osoba nieskrępowanie korzystająca z uciech życia; wygodniś, sybaryta”
Taką definicję wyrazu „epikurejczyk” podaje jeden z internetowych słowników. Oczywiście ma rację, jednak ostatnią osobą o której można powiedzieć „nieskrępowanie korzystająca z uciech życia” był sam Epikur. Jak można korzystać „nieskrępowanie” z uciech życia, będąc przewlekle chorym? W rzeczywistości trudno byłoby nam dziś zrozumieć dlaczego tak skromnego i wycofanego człowieka jak Epikur uznano za pioniera wyuzdanego hedonizmu. Niechęć stoików jest tym dziwniejsza, że często różnili się od niego w niuansach.
Po pierwsze, Epikur miał inne poglądy na naturę świata. Tak jak stoicy, uważał, że świat jest materialny. Tak jak stoicy uważał, że nie ma żadnych bytów duchowych. Ale zupełnie inaczej zapatrywał się na zmiany w świecie zachodzące.
Dla stoików całość materii przenikała jakaś rozumna siła – pneuma, prowadząca świat według własnego rozeznania. Człowiek mógł ten stan wyłącznie zaakceptować, by osiągnąć pełen szczęścia spokój ducha. Epikur nie wierzył w żaden rozum rządzący przyrodą. Rzeczywistość miała czysto fizyczny charakter, wszystkie zdarzenia zachodziły na skutek przypadkowych zderzeń malutkich atomów – dotyczyło to także ludzkiego ciała, ale również jego psychiki.
Skoro zaś całą rzeczywistość ma fizyczny charakter, to i szczęścia należy szukać w fizycznych zjawiskach. Te zaś mogą mieć charakter przyjemny – lub nie. Recepta na szczęście wg Epikura? Kolekcjonuj przyjemności! Póki co więc wszystko wskazuje na typowy, dziki hedonizm jako wzorzec szczęśliwego człowieka. Jakim cudem taka filozofia może być receptą na ból, biedę i chorobę? Czyżby ktoś tu zalecał długie, białe paski?
Nic z tych rzeczy. Można bowiem odczuwać straszny ból. Z drugiej strony, czasami doznajemy euforycznej radości. Ale jeżeli tak z daleka na nasze życie popatrzeć, to najczęściej czujemy się po prostu… normalnie. Istotną różnicą między hedonizmem Epikura, a hedonizmem rodem z kurortów Ibizy jest to, że ten pierwszy za przyjemność uznaje już sam brak cierpienia.
Co więcej, według Epikura te dwa rodzaje hedonizmu często stoją ze sobą w sprzeczności. Jeżeli bowiem prowadzimy tryb życia obfitujący w intensywne wrażenia, to nagła przerwa w dostawie atrakcji (brzmi znajomo w ostatnich dniach, nie?) sprawia ogromne cierpienie. Natomiast człowiek, który mało od życia oczekuje jest na ten ból dużo bardziej odporny. Wyobraźmy sobie, że ktoś zarabia 4 000 na miesiąc, ktoś inny 40 000. Ten pierwszy odkłada co miesiąc 500 złotych, ten drugi wydaje całą kwotę. Kogo bardziej zaboli, jak obaj będą musieli po kryzysie żyć za 3 000?
Nie oznacza to jednak, że nie można cieszyć się z małych przyjemności. Przykładowo kilka tygodni temu dowiedziałem się, że źle wypełniłem PITa i dostanę 1000 złotych zwrotu więcej. Postawa epikurejska nie przeszkadza w żaden sposób się z tego cieszyć. Zauważmy, że stoik ze swoją apatyczną postawą byłby tu równie niewzruszony, jak w przypadku 1000 złotych dopłaty.
Czasami jednak cierpienie powstaje nawet przy minimalnych oczekiwaniach. Co wtedy?
Epikur do walki z cierpieniem podchodził inaczej niż stoicy, którzy próbowali wytrenować posągowy wręcz spokój. Zamiast tego wolał podejść do sprawy rozumowo. Cierpienie jest albo ciężkie i krótkotrwałe, albo długie, natomiast znośne. Epikur zdawał się uważać, że oczekiwanie na najgorsze jest gorsze, niż wydarzenie, którego się boimy. Do tego co nas „nie zabija” z czasem można się po prostu przyzwyczaić. Krótko mówiąc, tnij oczekiwania tam, gdzie to tylko możliwe!
Największym problemem z tym „cięciem oczekiwań” może jednak sprawić kwestia przyjaźni.
Powiedzmy sobie szczerze: dla kogoś mocno zaangażowanego w związki emocjonalne z innymi epikureizm raczej odpada. Dlaczego? Bo strata kogoś bliskiego boli. Więc zgodnie z zasadą minimalizacji oczekiwań trzeba unikać silnych więzi z innymi – Epikur nie popierał między innymi małżeństwa i posiadania dzieci. Grupka znajomych, z którymi łączą nas raczej wspólne zainteresowania niż przyjacielska więź i czerpanie przyjemności z przelotnych znajomości, ale raczej takich które przynosi los, niż o które samemu się zabiega. To myślę najlepsza recepta greckiego filozofa na życie towarzyskie.
W życie społeczne, a już nie daj Boże (dziwnie brzmi, zwłaszcza, że był de facto ateistą) polityczne się absolutnie nie angażował – zbyt dużo konfliktów, złości i angażowania się w cudze problemy, które sprawią nasze cierpienie. Co nie oznacza, że był złośliwą mendą – wprost przeciwnie, epikurejskie podejście ludzi jest jak najbardziej życzliwe (choć jest to życzliwa neutralność), bo robienie sobie wrogów sprawia cierpienie.
Pojęcia nie mam kto robi po tych trzech wykładach lepsze wrażenie: czy stoicy ze swoim dążeniem do posągowego niewzruszenia, czy raczej Epikur z zamiłowaniem do świętego spokoju i ciepłej wody w kranie.
Naturalnie ja obstawiam przy Epikurze, choć doskonale zdaję sobie sprawę, że dla osób o osobowości społecznika będzie on nie do przełknięcia. Z drugiej strony dla kogoś lubiącego hasło „chwytaj dzień” chłód stoików wyda się dziwny. Nie ulega jednak wątpliwości, że i jeden i drudzy będą w najbliższym czasie bardzo rozchwytywani, bo jak mówi powiedzenie: jak trwoga to do… filozofii
Bibliografia:
W. Tatarkiewicz – Historia filozofii t. 1
B. Russell – Dzieje filozofii zachodu
F. Copleston – Historia filozofii t. 1
G. Reale – Historia filozofii starożytnej