Rewolucje nie wybuchają przeciwko złej władzy, lecz przeciwko władzy oderwanej od rzeczywistości.

W powszechnym mniemaniu jest kilka różnych, stałych przyczyn jakie wywołują gwałtowne przemiany społeczne.

Po pierwsze – bieda. Lud przyparty do muru buntuje się przeciw ciemiężycielom, by mieć co włożyć do gara. Po drugie – wsparcie z zagranicy. Płatni wichrzyciele destabilizują kraj w interesie obcego mocarstwa. I po trzecie – pojawienie się nowych prądów ideowych. Ot, wczoraj przeczytałem wypociny jednego z posłów pewnej małej partii, że nastolatki protestują, bo się w mediach nasłuchały propagandy ze zgniłego Zachodu.

W rzeczywistości każda z tych tez jest co najmniej olbrzymim uproszczeniem.

Rewolucje co prawda raczej nie wybuchają w krajach, gdzie każdy jeździ Bentleyem, jednak jest masa przypadków, gdzie skrajna nędza żadnych rozruchów nie wywołała. Tam zaś gdzie do przewrotów doszło, istniały również pewne problemy, ale znaleźlibyśmy kraje, gdzie było dużo gorzej. Podobnie mają się sprawy z pozostałymi powodami – owszem, łatwiej o przewroty w krajach gdzie toczy się wojna hybrydowa między mocarstwami, ale agentura działa wszędzie, a nie wszędzie znajduje licznych zwolenników. Podobnie jak krzewiciele nowych idei. Dlaczego?

Tym, co na pewno łączy rewolucje jest ludzkie niezadowolenie.

Jednak powiedzieć, że jak ludzie są niezadowoleni to wybucha rewolucja również jest wielkim nadużyciem. Demonstracje i wyrazy gniewu społecznego, nawet gwałtowne, nawet dużo bardziej gwałtowne niż w Polsce są normalną częścią porządku społecznego. Nikt publicznie nie narzeka tylko w krajach totalitarnych, bo nawet w Rosji co jakiś czas są protesty.

To trochę tak jak ze zdrowiem.

Większość ludzi może powiedzieć o sobie, że jest zdrowa. Ale to nie znaczy, że nigdy ich nic nie boli, nie drażni żadna drobna infekcja itp. Mówiąc o „problemach ze zdrowiem” mamy na myśli poważne schorzenia – przewlekłe choroby, niepełnosprawności lub nagłe i poważne zachorowania np. udar.

Stan niezadowolenia jaki potrzebny jest do wybuchu rewolucji nie polega na tym, że komuś się nie podoba jakieś konkretne posunięcie władzy, czy nawet konkretny rząd.

Rewolucyjne niezadowolenie rodzi się nie tyle wtedy, gdy społeczeństwu coś się nie podoba, lecz gdy władza społeczeństwa nie rozumie.

Żeby to lepiej unaocznić znowu odwołajmy się do Rosji. Czy ktoś neguje, że w Rosji urzędnicy są do cna skorumpowani i jest to jeden z największych problemów tego kraju? Oczywiście, że nie! Panie, korupcja jest i to jaka! Putin zamiast uparcie twierdzić, że wszystko jest super wsiada w samolot i jeździ po jakichś zadupiach, gdzie publicznie, przed kamerą ruga lokalnych urzędników – a to woda za droga, a to jakaś droga dziurawa, a to podwyżki nie było. Naturalnie nas od takiej ustawki  zęby bolą, jednak w Rosji ta taktyka już od czasów caratu pozwala budować przekonanie, że Rosja wspaniała, tylko ten nasz tutaj dyrektor jest zły, ale trzeba poczekać to i do nas Putin przyjedzie problem rozwiązać.

Nierówności, nawet duże, same w sobie nie prowadzą do rewolucji. Lecz gdy nierówności przeszkadzają niemal wszystkim, a władza dalej tego nie dostrzega, to robi się gorąco.

Feudalni chłopi nie buntowali się 500 lat temu przeciwko pańszczyźnie. Takie były czasy, ten ucisk był naturalny dla wszystkich członków społeczeństwa. Teraz też niemal wszyscy akceptują to, że muszą chodzić do pracy by mieć na chleb, a tymczasem jest sporo ludzi, którzy dużo większe pieniądze zarabiają bez wysiłku. Gdyby jednak dzisiaj do władzy dorwała się jakaś grupka potomków arystokratów i całkiem na poważnie zarządziła, że miliony hektarów wracają do nich, bo tak było 300 lat temu to społeczeństwo wyprowadziłoby ich w kaftanie.

Stosunki między władzą a społeczeństwem trochę przypominają relacje rodzice – dziecko. Jeżeli ci pierwsi ciągle tkwią mentalnie w czasach, gdy latorośl na samochód mówiła „wuwu”, podczas gdy mamy już do czynienia z nastolatkiem lub nastolatką to bunty i nieporozumienia są kwestią czasu. Gdy istnieje nić zrozumienia, to nawet jeżeli daną rodzinę nawiedzają obiektywne dramaty i trudności, więź między jej członkami się nie rozpadnie.

Gdy w latach 90-tych wprowadzano w Polsce bolesne reformy gospodarcze śp. Jacek Kuroń wychodził do ludzi i mówił bez ogródek: będzie bolało, wielu straci pracę, jednak tak trzeba.

Ale Kuroń nie był wyuczoną przez prowców małpką, tylko autentycznym politykiem z ludu, z którym się wzajemnie rozumiał. Był jak ojciec, który problemów finansowych nie zamiatał pod dywan, nie mówił „nie będziesz miał nowych butów i nie pyskuj gówniarzu!” tylko spokojnie tłumaczył dziecku, że inaczej się nie da i szczerze pokazywał zrozumienie dla jego frustracji..

Ludzi na ulice nie wyprowadza konkretna sprawa,  tak jak zapałka nie zamienia się w ognisko. Zapałka daje tylko iskrę do podpalenia stosu drewna. A jeżeli ten jest olbrzymi, długo i misternie konstruowany, to i płomień będzie ogromny.

Bibliografia:
C. Brinton – The anatomy of revolution
J. Goldstone – Revolutions: the very short introduction

Komentarze