W życiu nie przypuszczałem, że będę musiał nawoływać do dystansu wobec stanowiska naukowców (czy raczej tego co media jako stanowisko naukowców przedstawiają), ale kilka słów wyjaśnienia jest po prostu konieczne.
Po pierwsze, nie ma czegoś takiego jak „eksperci od epidemii”
Są co najwyżej nieco mniejsi laicy. Pandemia COVID-19 jest zjawiskiem unikalnym w dziejach. Nie ma porównania do hiszpanki, do dżumy czy jakichś innych dawnych epidemii z prostej przyczyny: to było w czasach tak różnych od naszych, że możliwe są co najwyżej luźne paralele. Nie było Facebooka, nie było globalizacji wkraczającej do każdej wioski w Pakistanie, była za to dużo bardziej obecna w ludzkim życiu śmierć i cierpienie, rzeczy od których zdążyliśmy już, przynajmniej w Europie, odwyknąć.
Dowolny epidemiolog, nieważne jak doświadczony, jest więc postawiony przed czymś co można porównać do poprowadzenia przez współczesnego dowódcę wojskowego operacji lądowania w Normandii czy natarcia na Łuku Kurskim. To w ogóle czarna magia, gdzie nawet najlepsi poruszają się po omacku.
Przy tym należy podkreślić, że epidemiolog jest specjalistą od chorób zakaźnych, a nie od kryzysów gospodarczych, psychologii społecznej, nauk prawnych i wielu innych dziedzin w tej sytuacji mających znaczenie wcale nie mniejsze niż medycyna sensu stricte. Epidemiolog może przedstawić listę zalecanych działań, ale niekoniecznie musi być świadomy tego jak je skutecznie wyegzekwować i jakie skutki niepożądane w innych dziedzinach życia przyniosą. O działaniach w sprawie epidemii nie powinni decydować wyłącznie lekarze, tylko zespół multidyscyplinarny.
Po drugie, porównywanie sceptyków (oczywiście tych umiarkowanych) do antyszczepionkowców, denialistów klimatycznych czy podważających ograniczenia prędkości jest po prostu głupie.
Bezpieczeństwo szczepionek czy wpływ człowieka na zmiany klimatu są udowodnione przez tysiące wieloletnich badań. Epidemia COVID trwa kilka miesięcy. Media „stanowiska naukowców” podawały już w marcu, gdy były znane pojedyncze badania oparte na małych, kilkunastoosobowych grupkach zarażonych turystów z Chin. To jest anegdotka, a nie stanowisko nauki.
Z tego samego powodu nie można porównywać wiosennego lockdownu do ograniczeń prędkości. Te drugie wprowadzane są po wieloletnich dyskusjach i ważeniu racji za i przeciw. Na wiosnę w dwa tygodnie zamknięto cały świat. Bez żadnej debaty.
Po trzecie, kolejną rzeczą obok czasu jaki potrzebuje nauka do rozwoju jest spokój.
Nie mylmy tu przy tym dwóch rzeczy. Debata naukowa jest do postępu wiedzy niezbędna. Ale Facebooki, Wykopy, Twittery i inne internetowe media nie mają nic wspólnego z debatą naukową. Skupiają ludzi, którzy często dwa dni wcześniej nie odróżniali wirusa i bakterii, a obecnie dorwali się do badań naukowych. Co prawda czytać ich nie potrafią (to wymaga specjalistycznej wiedzy, dla laików są opracowania popularnonaukowe), ale to nie szkodzi, bo chodzi o znalezienie materiału do jak najbardziej sensacyjnego nagłówka. To samo dotyczy zresztą wszelkich wywiadów udzielanych przez naukowców (poniżej niecovidowy przykład!). Trzeba więc jasno oddzielić to jaki jest stan wiedzy od tego jak stan wiedzy jest zaprezentowany w mediach.
Nie jest tak, że mamy do czynienia z dychotomią „nauka” vs. foliarze wierzący w spisek Billa Gatesa. Stan wiedzy jest tak niski i wszystko jest tak niepewne, że pewne pytania zadawać trzeba. Jaki jest plan strategiczny (czyli jak to się ma ostatecznie skończyć, a nie jak utrzymać w tę zimę funkcjonowanie szpitali)? Jakie konkretnie obostrzenia jaki konkretnie wpływ mają na skalę zakażeń i czy ten wpływ jest proporcjonalny do skutków negatywnych?
Tym co tak naprawdę pozwoliłoby jakoś przetrwać epidemię (albo się do niej przystosować, bo to, że COVID z nami nie zostanie jak grypa wcale nie jest wykluczone) jest przede wszystkim olbrzymia doza spokoju i sceptycyzmu. Kiedy wie się mało – a my wiemy bardzo mało, nawet jeżeli pod „my” podstawić słynne nazwiska z Oxfordu czy Harvardu – ludzka natura lubi sobie wiele luk wypełniać. Stąd mówi się o błędach poznawczych czy o efekcie Dunninga-Krugera, przez który „janusze” często wykazują dużo większą pewność siebie w temacie niż specjaliści.
Ostatnio ukazało się w renomowanym magazynie „The Lancet” stanowisko podpisane przez wielu naukowców.
To co mnie jednak uderzyło z tego tekstu to brak konkretów. Fakty są takie: jest wirus, zabija, zabija więcej niż sezonowa grypa. Trzeba myć ręce i nosić maski, to ogranicza transmisję. I robić dużo testów. Lockdown sprawił, że na wirusa zmarło mniej osób niż umrzeć mogło. Czy to oznacza, że jego plusy przerosły minusy? Na to odpowiedzi nie było.
Nie mam pretensji, że na tym właściwie lista faktów na temat COVIDA się zamyka. Nauka nie jest antyczną wyrocznią, wypracowanie szczegółowych stanowisk zajmuje lata. Problem polega na tym, że te olbrzymie ograniczenia naszej wiedzy są w przestrzeni medialnej zupełnie pomijane, a osoby na nie wskazujące są wrzucane do jednego wora z oczywistymi oszołomami.