Silnej władzy nie wszystko wolno, ale silna władza wszystko może.

Wielu odpowie, że władza musi przestrzegać prawa. Ale Thomas Hobbes uważał, że prawo istnieje z woli władzy, a jedyną jej granicą jest granica faktycznych możliwości.

(Fot: Ernst Stavro Blofeld, czarny charakter z serii filmów o Bondzie. Miłośnik nieograniczonej władzy i kotów. Wszelkie podobieństwo z postaciami rzeczywistymi przypadkowe i niezamierzone.)

400 lat temu, w czasach angielskiej wojny domowej Hobbes uchodził za zwolennika króla. Ale gdy wrócił do rządzonej przez przywódcę republikanów Olivera Cromwella Anglii ten przywitał go z otwartymi ramionami. Dlaczego? Cóż, zapewne przez to, że Hobbes był, owszem, sympatykiem monarchii, ale w pierwszej kolejności był sympatykiem politycznej siły.

O ile bowiem większość monarchistów wywodziła prawo królów do władzy absolutnej z boskiego i uniwersalnego porządku, uważając, że jest ona po prostu słuszna, Hobbes w żadne pierwotne zasady słuszności nie wierzył.

Nie było nigdy żadnej uniwersalnej sprawiedliwości, dobro i zło to po prostu wyrazy prywatnych odczuć poszczególnych ludzi. Ci zaś, w przypadku nieistnienia państwa (Hobbes nazywał to „stanem natury”, bardziej intuicyjne jest po prostu nazwanie tego anarchią) kierują się wyłącznie własnym interesem. Do wszystkich działań pchają ich przyrodzone instynkty, które sprowadzają się do dwóch zjawisk: dążenie do zdobycia maksymalnej mocy i ochrona mocy już posiadanej. W ten drugi sposób Hobbes zapewne wytłumaczyłby istnienie osób, które niekoniecznie chciałyby zostać dyktatorami za wszelką cenę.

Takie motywacje i taka „ludzka natura” sprawia z kolei, że brak państwa oznacza permanentną wojnę każdego z każdym.

Hobbes uważał do tego, że różnice między ludźmi są na tyle niewielkie, że nikt nie może czuć się na tyle potężny, by nie bać się drugiego. Anarchia jest więc stanem, w którym trzeba cały czas siedzieć z bronią w ręku, gdyż jakąkolwiek chwilę nieuwagi mogą wykorzystać inni. Oczywiście, w takich warunkach nie da się normalnie żyć i pracować, a „wolność każdego do wszystkiego” staje się ostatecznie przekleństwem ludzkości.

Walczący ze sobą ludzie w przypływie rozumu postanawiają więc ograniczyć swoją wolność na drodze umowy i powołać państwo, które na wzór biblijnego potwora nazwał Hobbes Lewiatanem.

O ile wcześniej nie było jakiejś powszechnej sprawiedliwości i zasad słuszności, do których każdy mógłby się odwołać, to w sytuacji istnienia władzy państwowej takie kryterium jest: stanowi je wola władzy. Stąd też nazywał Hobbes państwo „materialnym Bogiem”, bo tak jak Bóg z własnej woli ustanawiał prawa przyrody, tak państwo decyduje co jest dobre, a co złe. Władza może więc robić wszystko co jej się podoba nie wnikając w skomlenia pięknoduchów, okrzyki o łamaniu praw, narzekania i krytykę. Jest jednak zasada, której musi się słuchać bezwzględnie:

„Zobowiązanie poddanych w stosunku do władcy trwa tak długo i nie dłużej niż trwa moc, dzięki której jest on zdolny ich ochraniać”

Niebawem po śmierci Hobbesa Anglia stała się monarchią parlamentarną. W filozofii zapanowała moda na liberalizm, wiarę w uniwersalne prawa człowieka i porządek naturalny, którego władza musi przestrzegać. Wydawać by się mogło, że myśl Hobbesa stała się przeżytkiem mogącym odtąd fascynować jedynie samozwańczych dyktatorków. Jak się jednak okazuje duch angielskiego myśliciela przenika nowożytną politykę. I z bólem serca (i nie tylko serca) muszą to przyznać nawet trzeźwo myślący liberałowie.

Jeżeli bowiem przyjrzymy się podstawowym postulatom liberałów: podziałowi władz, spisaniu praw i poddaniu ich pod kontrolę niezależnych sądów, wolności krytyki i działalności politycznej to ławo zauważymy, że tkwi za tym hobbesowskie założenie, że nad władzą tak naprawdę nie ma żadnego prawa i jeżeli nie zapewni się realnych środków jej kontroli to może ona robić co zechce. Różnica polega jedynie na tym, że ta potencjalna wszechmoc jest tu oceniana negatywnie.

Ostatni numer miesięcznika „The Economist” poświęcony jest nadużyciom i próbom zagarnięcia szerszych uprawnień jakie przy okazji epidemii robią politycy w różnych krajach.

Czy to źle? Niestety, wydaje mi się, że pytanie to jest niepoprawnie postawione. Powinno brzmieć raczej „dlaczego tak się dzieje?”. Hobbes jeszcze tak jasno tego nie sformułował, ale trzeba odróżnić wiedzę o faktach od tego, jak je oceniamy. To co władzy wolno to kwestia moralnych ocen. To co ona zrobić może, to kwestia faktów. Jeżeli zgodzimy się z Hobbesem, że prawo władzy do rządzenia to kwestia umowy, zaś „umowy bez miecza są tylko słowami”, to zamiast rozdzierać szaty nad łamaniem konstytucji czy rzekomo uniwersalnych praw człowieka szybciej zaczniemy myśleć nad tym, jak realnie zapobiec pełzającemu po świecie autorytaryzmowi.

Bibliografia:
F. Copleston – Historia filozofii t. V
K. Chojnicka, H. Olszewski – Historia doktryn politycznych i prawnych

Komentarze

Jeden komentarz do “Silnej władzy nie wszystko wolno, ale silna władza wszystko może.”

Możliwość komentowania została wyłączona.