Spójność ważniejsza od dowodów, czyli skąd się bierze nasz stosunek do maseczek

Wbrew pozorom poglądy poszczególnych osób na kwestię zakrywania twarzy mogą wynikać nie tyle z dowodów naukowych, co z tego jak postrzegamy samych siebie i z jakimi ludźmi się utożsamiamy.

Wydawać by się mogło, że ciężko jest wskazać związek między maseczkami a poglądami politycznymi

Chorobami zakaźnymi na początku ubiegłego roku zajmowała się garstka ekspertów. W polityce temat ten nie istniał, a tymczasem w ciągu dosłownie tygodni jasno wykrystalizowały się podziały pomiędzy poszczególnymi opcjami. Na pierwszy rzut oka tak neutralny temat powinien być od początku pozbawiony uprzedzeń poznawczych i zgoda lub niezgoda na pewne wnioski, np. na zasadność noszenia masek nie powinna mieć barw politycznych.

Tymczasem stało się inaczej

W USA, gdzie temat jest dobrze zbadany wykazano konkretne podziały w stosunku do kwestii związanych z pandemią pomiędzy Republikanami i Demokratami. Ale co więcej: wcześniejsze badania znalazły też podobieństwa w zachowaniach zakupowych, oceny wyników badań naukowych a nawet wielkości tłumów na tych samych zdjęciach z inauguracji Donalda Trumpa. Czyżby poglądy polityczne miały wpływ nawet na podstawowe zdolności poznawcze? Cóż, zdaniem niektórych nie tylko mają, ale są wręcz ich częścią.

COVID, czyli wojna religijna

Czysto medyczne kwestie koronawirusowe jeszcze dalej niż od polityki zdają się leżeć od religii. Owszem, jeżeli za religię poczytywać będziemy takie zjawiska jak katolicyzm czy islam to niewiele można by tu powiedzieć. Jednak religia to przede wszystkim fakt społeczny powstały w odpowiedzi na konieczność zaspokojenia jakiejś potrzeby. Dzisiejsza ludzkość nie mniej niż ta w średniowieczu te potrzeby posiada i fakt, że nie robi tego poprzez „klasyczne” religie, nie oznacza, że nie robi tego wcale.

A po co komu religia?

Zdaniem jednego z pionierów socjologii Emila Durkheima religia i związane z nią rytuały pełniły w tradycyjnych społeczeństwach niebagatelną rolę: spajały lokalną społeczność. „My” to wierzący i praktykujący tę religię, „oni” – tamtą. Tego typu postawa nie była jednak jedynie czysto formalną kwestią a pełniła doniosłą rolę praktyczną: była swoistym wzorcem postawy jaką katolik/ muzułmanin/żyd powinni przyjąć w różnych sytuacjach.

W ten sposób tożsamość każdego człowieka była kreowana nie tylko w sposób pozytywny (katolik to ten kto chodzi do kościoła w niedzielę) ale też negatywnych (katolik to ten kto nie je mięsa w piątek). Warto zwrócić uwagę, że te zachowania egzekwowane były wyłącznie wobec „swoich”. Doskonale widać to w Iranie, gdzie chrześcijanie, żydzi czy zoroastrianie mogą robić niektóre rzeczy niezgodne z zasadami islamu, za które muzułmanin byłby surowo ukarany.

Ktoś powie: ale chwileczkę, przecież były wojny religijne!

A owszem, były. Ale przedmiotem choćby starożytnego sporu między żydami a chrześcijanami nie było np. to, żeby chrześcijanie skrupulatnie przestrzegali żydowskich zwyczajów. Tu nie chodziło o same posty i inne rytuały: tu chodziło o zmianę tożsamości. Zastanówmy się przez chwilę jak reaguje się w Kościele na kogoś kto deklaruje wiarę w Boga, ale równocześnie zawzięcie krytykuje kler, a jak na ateistę, który jak Bogusław Wolniewicz był równocześnie zwolennikiem Radia Maryja?

Jak już pisałem te religijne niuanse są jak najbardziej przetłumaczalne na język świeckich zwyczajów

Jest więc maseczka dla jednych swoistym totemem jak krzyż dla chrześcijan. Z kolei dla drugich jest przedmiotem tabu, czymś jak świnia dla muzułmanów. I wcale nie przesadzam: są w Ameryce sklepy i inne miejsca z napisem „w maseczkach wstęp wzbroniony!”. Maseczka jest jak mundur: poza funkcją praktyczną oznacza też wroga/sojusznika.

Ale poznawanie „swoich” to nie jedyna funkcja zachowań religijnych (także tych świeckich)

Człowiek codziennie staje przed koniecznością podjęcia setek decyzji i zaopiniowania tysięcy zjawisk. Od „co zjeść na obiad” przez „czy lockdown jest uzasadniony?” po „czy się oświadczyć?” wszystkie je łączy to, że nigdy nie podejmujemy decyzji od zera. Byłoby to czasowo niewykonalne.

Wraz z grupową tożsamością przyjmujemy pewną postawę wobec świata

Patrząc na świat oczami „swoich” mamy potencjał do dokonywania takich a nie innych wyborów i słuchania takich a nie innych opinii. W pewnym sensie za każdym razem zadajemy sobie pytanie „jak powinien zachować się człowiek taki jak ja?” Stąd nawet mimo braku konkretnych reguł postępowania w takiej a nie innej sprawie prędzej czy później robimy to samo co nasi ziomkowie.

Czy da się w takiej sytuacji myśleć samodzielnie?

Pewnie się da ale… nie wiem czy to aby konieczne. Dzisiejszy świat jest tak spluralizowany, że naprawdę nie trzeba tworzyć dwóch totalnych plemion, które dzielą się identycznie w każdej kwestii, od tego co jedzą na śniadanie po poglądy na globalne ocieplenie. Wydaje mi się, że prawdziwą samoświadomością nie jest odkrywanie koła na nowo, a już na pewno nie zastępowanie go, na przekór wszystkim kwadratem, ale samodzielny wybór tego z jaką grupą chcemy się identyfikować. Bo to, że z jakimiś identyfikować się musimy wiedzieli już starożytni i dopiero w nowych czasach o tej ważnej mądrości zapomniano.

Bibliografia:
B. Stephenson – Ritual: very short introduction
E. Csapo – Theories of mythology

Źródła „twardych” badań w tym artykule + w tam linkowanych

Komentarze