To zdumiewające, ale permanentni buntownicy wobec wszystkich możliwych zasad są zazwyczaj ludźmi wyjątkowo szablonowymi i przewidywalnymi.
Niedawno spotkałem mojego znajomego. Spytał mnie co sądzę o globalnym ociepleniu. Powiedziałem: „mam lepszy pomysł! Powiem ci, co ty o tym sądzisz!”. Ciekawostka: całkowicie trafiłem. Powiem więcej! Jestem bardzo mocno przekonany, że trafiłbym też szereg innych jego przekonań na popularne medialnie tematy. Czyżbym umiał czytać w myślach?
Nic bardziej mylnego. Po prostu jest to jeden z najbardziej oczywistych do przejrzenia typów ludzi: antykonformista.
Antykonformista, zwany też kontrarianinem schemat działania ma bardzo prosty: najpierw zaprzecza, a później ewentualnie myśli. A że głupio się wycofać z głoszenia bzdur, najczęściej nie tyle myśli co wymyśla uzasadnienie do swoich tez. Dokładnie tak samo jak konformista myśli „telewizorem” i bezrefleksyjnie powtarza co usłyszał, różniąc się jednym drobnym szczegółem: przed każdym zdaniem dodaje „nieprawda, że…”.
Czy to w ogóle ma coś wspólnego z indywidualizmem i samodzielnym myśleniem?
Żeby się nad tym zastanowić musimy najpierw pojąć czym miałoby to samodzielne myślenie i posiadanie autentycznie własnych, indywidualnych poglądów polegać. Postawię sobie roboczą tezę, że pierwszym na świecie człowiekiem, który takich postaw poszukiwał, czy raczej poszukiwał świadomie był Sokrates. To właśnie on powiedział, że „nieprzemyślane życie nie jest warte przeżycia”.
Słowa Sokratesa, choć de facto aktualne zawsze, stały się naprawdę ważkie dopiero w kilku ostatnich stuleciach i wiążą się z narodzinami liberalizmu.
Jak głosił w XVII wieku John Locke, państwo powstało w wyniku umowy społecznej wolnych z natury jednostek. Jest więc tworem sztucznym. To prawdziwa przepaść względem tego co uważano w tradycji zachodniej wcześniej. Tam obowiązywała zasada Arystotelesa, że „człowiek jest z natury zwierzęciem politycznym”, co na język współczesny oznaczało „człowiek z natury żyje w społeczności tworzącej państwo”.
Z „natury”, czyli odstępstwo od tych zasad było patologią.
Człowiek poza państwem był dla Arystotelesa jak krowa która mleka nie daje, albo ptak, który nie lata. Czymś co w zasadzie miejsca mieć nie powinno. W systemie Locke’a jak najbardziej taką sytuację można sobie wyobrazić. Państwo i społeczeństwo powstało na ludzki użytek, jest narzędziem nam służącym. Takim filozoficznym odpowiednikiem młotka czy śrubokrętu. A ani młotek, ani śrubokręt do natury ludzkiej nie przynależą.
To mocno wywróciło porządek społeczny.
W tym klasycznym rola człowieka, jego zawód, interesy, zainteresowania zostały niejako z góry narzucone. W systemie nowożytnym każdy człowiek jest z natury wolny i sam ma się określić – kim chce zostać, jakie poglądy posiada, czym się interesuje, z kim się zadaje i tak dalej. A przynajmniej taki jest ideał. Ale, że ideał często mija się z praktyką z cienia wyszło inne zjawisko: alienacji, tudzież wyobcowania.
Wyobraźmy sobie ucznia, który miał napisać wypracowanie „Co sądzi o Słowackim?”.
Przy oddawaniu prac nauczyciel zapytał się „Kowalski, czy to twoja opinia?”. To pytanie można rozumieć dwojako. Po pierwsze, czy on jest autorem wypracowania, a nie na przykład siostra. Ale po drugie, ważniejsze, chodzi o to czy uczeń naprawdę zgadza się z tym co napisał na kartce. To nie są tożsame sprawy. Powiedziałbym wręcz, że na użytek szkolny zazwyczaj się ze sobą rozmijają. Uczeń nie pisze tego co uważa, tylko to co „się powinno napisać”.
Treść wypracowania jest więc względem niego wyobcowana.
Oczywiście nie tylko wypracowanie może być przedmiotem alienacji. Wyalienowana jest praca zawodowa, której się nienawidzi, ale robi bo trzeba mieć na chleb. Wyalienowane są ubrania, w których się źle czujemy, ale nosimy bo tak jest modnie. Nawet państwo, które ma być w końcu tworem sztucznym może być wyalienowane. Czy ateista w Arabii nie ma prawa czuć się wyobcowany w niby to własnym kraju?
Jeżeli robimy coś w czym czujemy się obco to doświadczamy skrajnej formy braku autentyczności.
Ale czy każde zachowanie, które jest dla nas „normalne” możemy uznać za autentycznie „nasze”? Martin Heidegger uważał, że nie. Co więcej: mało które zachowanie jest autentycznie nasze! Wchodzę do sklepu i mówię „Dzień dobry”. Czy chcę przez to powiedzieć, że mam dobry dzień, czy też życzyć go kasjerce? Ani to, ani drugie – po prostu tak „SIĘ” mówi.
I w tym miejscu pojawia się problem z naszymi „niezależnie myślącymi”.
Podobnie jak zdumiewająco podobnie do siebie ubrani członkowie subkultur mylą oni samodzielność i autentyczność z byciem w mniejszości. To trochę tak jak początkujący pisarze, którym wydaje się, że kluczem jest bycie absolutnie oryginalnym. A to nie prawda – absolutnie oryginalna jest bezsensowna paplanina, czyli coś…. co powstawało praktycznie w każdym ludzkim pokoleniu.
Tymczasem nie umniejsza wielkości Sienkiewiczowi, że pisząc o oblężeniu Zbaraża fascynował się „Iliadą”. Nie przekreśla geniuszu Sapkowskiego, podobieństwo Geralta i Jaskra do Skrzetuskiego i Rzędziana. To są toposy literackie, których nie jest sztuką bezrefleksyjnie odrzucić, lecz zmyślnie wykorzystać do stworzenia nowego dzieła.
Podobnie i nie jest sztuką stanąć w kontrze do całego świata.
Wbrew pozorom, sytuacje gdy będziemy musieli to robić będą bardzo rzadkie, choć ich zwyczajna doniosłość łatwiej pozwala je zapamiętać. Nawet permanentni buntownicy zdumiewająco często wykazują mainstreamowe zachowania: nie podważają ruchu prawą stroną, jedzą nożem i widelcem, załatwiają się w toalecie, a nie na środku salonu.
Zazwyczaj to większość ma rację! Dużo częściej osoba która staje w opozycji do całego świata jest szaleńcem lub idiotą, niż geniuszem i nowym wcieleniem Galileusza. Nie ma co wyważać otwartych drzwi, buntować się dla samego buntu czy wywalać dobrze działające rozwiązania tylko dlatego, że są cudze. Grunt to z tej cudzości zdawać sobie sprawę i odrzucić ją, kiedy na to zasługuje.
Bibliografia:
M. Żelazny – Filozofia i psychologia egzystencjalna