Dorosłość to konstrukt społeczny?, czyli dlaczego Tokarczuk może mieć rację

Jedną z najpopularniejszych idei które docierają z humanistyki do świata normalnych ludzi jest słynne gender, czyli płeć kulturowa.

W prostych słowach chodzi o to, że niektóre różnice między kobietami a mężczyznami nie wynikają z obiektywnych faktów biologicznych, lecz z uwarunkowań kulturowych.

O tym, że coś musi być na rzeczy świadczą liczne proste przykłady. Nie ma biologicznych argumentów za tym, że Arabka nie może jeździć samochodem, a Polka może. Nie ma też takiego wyjaśnienia czemu dziś kobiety w Europie chodzą w spodniach a sto lat temu wzbudzało to w najlepszym wypadku zdziwienie (poza stadniną koni).

Nie mam najmniejszego zamiaru drążyć tu tego tematu, awantura jaką wzbudza mnie skutecznie od niego odstręcza.

Jednak chciałbym tu dostrzec podobną moim zdaniem analogię, gdzie zjawiska biologiczne nie do końca pokrywają się ze zjawiskami kulturowymi. Chodzi o nasze społeczne postrzeganie wieku.

Kilkadziesiąt lat temu Philippe Aries wydał jedną z najgłośniejszych książek historycznych XX wieku. Dowodził w niej, że rozumienie „dzieciństwa” jako czegoś jakościowo innego od życia dorosłego jest stosunkowo niedawnym wynalazkiem. Wcześniej traktowano dzieci jako „miniaturowych dorosłych”.

Swego czasu przeglądałem reakcje na tę książkę i dziwi mnie, że nie rozwinął się wokół tego tematu system badań podobny do gender studies.

Niewątpliwie bowiem, to jak postrzegamy role społeczne pełnione przez ludzi w różnym wieku nierzadko ma czysto kulturowe uwarunkowania. Jest wiele przykładów takich zachowań. Na przykład ubiór: trudno się dostrzec obiektywnych kryteriów dlaczego kontrowersje wzbudza emeryt w ciuchach z Croppa. Albo odwrotnie, czemu nastolatek ubierając „dziadkowe” spodnie z zaszewkami zwraca na siebie uwagę,

Albo jakieś „magiczne” postrzeganie pewnych granic wiekowych. Po „trzydziestce należy robić to, a tamtego nie można”. Owszem – fakty wskazują, że po trzydziestce zmienia się lista zalecanych co roku badań kontrolnych, jednak zdecydowanie nie widzę aby fakty wskazywały na konieczność np. kupienia sobie mieszkania.

No dobra, ale co to ma wszystko wspólnego z panią Tokarczuk?

Otóż kilka dni temu nasza noblistka powiedziała, że „książki nie są dla idiotów” co oczywiście wywołało awanturę. Na marginesie to dokładnie nie wiem jaki był dokładny kontekst tej wypowiedzi, padła ona podczas jakiegoś spotkania z którego stenogramu nie widzę. Mniejsza jednak z tym: załóżmy że wypowiedź Tokarczuk miała naprawdę taki wydźwięk, jak to zostało przedstawione w mediach.

Od wielu już lat istnieją różne systemy określające czy dana książka, publikacja, gra komputerowa itd. nadaje się dla osób w określonym wieku. Co zresztą zrozumiałe, bo niekoniecznie sześciolatek jest gotowy widzieć realistyczne sceny gwałtów czy zbrodni wojennych. Z drugiej jednak strony oceny te po pierwsze biorą pod uwagę zawartość treści przemocowych, seksualnych itd. Po drugie magicznie kończą się na wieku 18 lat.

Tymczasem 18 lat to jest takie zło konieczne.

Społeczeństwo musiało wykształcić jakąś umowną, najmniej kontrowersyjną granicę kiedy pewne czynności, w oczywisty sposób niedozwolone dzieciakom stają się legalne – picie alkoholu, prowadzenie pojazdów itd.

Jednak bardzo często idziemy w tej umowności nieco zbyt daleko.

Fakt, że ktoś jest pełnoletnim człowiekiem nie oznacza, że posiada z automatu kompetencje do wykonywania rzeczy których kilka lat wcześniej oczywiście nie posiadał. Ogromna rzesza ludzi którzy pełnoletność osiągnęli już dawno temu nie powinna pić alkoholu, wsiadać na rower (to w ogóle absurdalne, bo przed osiemnastką potrzebna jest karta rowerowa, później ten obowiązek znika), decydować się na dziecko, brać kredytów itd. itp. choć legalnie robić te rzeczy mogą.

Ludzie dorośli różnią się kompetencjami i powinni być ich świadomi. Dotyczy to także obcowania z dobrami kultury.

To w ogóle swoja drogą ironiczne, bo o ile gadka o tym, że dzieciaki nagrają się w GTA i pójdą zabijać na ulicy ma co najwyżej potwierdzenie w anegdotkach z USA, o tyle to, że ludzie jak najbardziej dorośli naczytają się „po swojemu” Biblii, Koranu, Marksa czy innego Nietzschego i zaczną organizować ludobójstwa jest jak najbardziej słuszna.

Tak naprawdę ze świecą szukać kogoś kto ww. autorów czytałby ze świadomością co naprawdę czyta, a potem wyciągał wnioski że dobrze by było rozpalić stosy, ucinać głowy czy wysyłać ludzi do łagrów. Ludzie za te zbrodnie odpowiedzialni byli właśnie owymi idiotami, osobami pozbawionymi jakiegokolwiek warsztatu i zaplecza kulturowego, którzy dorwali się do książek dla nich nie przeznaczonych. Słowem – wzorowymi przykładami słynnego efektu Dunninga-Krugera.

Olga Tokarczuk ma jak najbardziej słuszność co do tego, że nie każdy człowiek jest kompetentny do obcowania z każdym wytworem kultury, bo może zrobić krzywdę nie tylko sobie ale i naprawdę wielu innym osobom.

Oczywiście z rozważań tych nie płynie żaden wniosek natury prawnej, bo oczywiście każdy może sobie czytać co chce. Ale jak to mówią: wszystko wolno, ale nie wszystko warto. Serio. Sam kiedyś pisałem, że nie przeczytałem żadnej książki pani Tokarczuk. Jako autor jednego z najpopularniejszych FP o filozofii nie czytałem też (w całości) „Państwa” Platona, „Krytyki czystego rozumu” Kanta i „Fenomenologii Ducha” Hegla. W to miejsce przeczytałem kilka naprawdę obszernych książek z komentarzami do trzech ww. publikacji napisanych przez ludzi którzy na ich rozstrząsanie poświęcili nierzadko więcej czasu niż ja po świecie chodzę. Nie uważam, żebym coś na tym stracił.

Komentarze