O miłości w czasach Tindera [OPINIA]

Władimir Putin to dosyć nieoczekiwany punkt wyjścia do rozmowy o miłości i Tinderze, ale od niego właśnie zacznijmy.

Putin bowiem życzy Polakom pomyślności i rozkwitu!

Tak przynajmniej wynika z pewnego (umiarkowanie) clickbaitowego nagłówka jaki mnie dzisiaj nawiedził. Oczywiście jest to nieprawda: bo abstrahując od tego czego naprawdę życzy Polakom Putin, to życzeń tych nie wystosował on sam, a jego pracownicy i nie do polskiego Prezydenta, a do jego pracowników.

Chodzi bowiem o kurtuazyjną notę, którą zwyczajowo każda, lub prawie każda głowa państwa wysyła z okazji święta narodowego do innej głowy państwa. Takich not krążą więc rokrocznie po świecie tysiące i zdecydowanie nie są one dla nikogo, poza badaczami dyplomatycznych niuansów (i redaktorami clikbaitów) przedmiotem wartym większej rozwagi.

Co to ma jednak wspólnego z Tinderem?

Tinder, czyli aplikacja randkowa ma dosyć prostą metodą działania. Włączamy ją i wyświetla się nam zdjęcie jakiejś osoby. Naszym celem jest przesunąć je w lewo lub prawo, co oznacza, że nam się „podoba” lub „nie podoba”. Jeżeli chcemy możemy się na chwilę zatrzymać i przejrzeć inne zdjęcia tej osoby oraz przeczytać krótki, bodaj 500 znakowy opis. Jeżeli dwie osoby dadzą sobie wzajemnie „podoba mi się” to zostają sparowane i mogą zacząć ze sobą rozmawiać.

W teorii jest to bardzo duże ułatwienie poznania drugiej osoby

Jeszcze do niedawna przeciętni ludzie dobór partnerów musieli w praktyce ograniczyć do grona znajomych i ich znajomych. Dzięki Tinderowi może mnie sparować z osobą, której nie miałbym z różnych powodów szans w praktyce poznać. Jest to bardzo proste. Problem w tym, że zbyt proste.

Kiedyś próbowałem napisać wpis na blog w zeszycie.

Nie udało mi się: kartka była po 5 minutach tak zabazgrana skreśleniami, tak że nie szło zupełnie z niej nic odczytać. A jednak olbrzymia liczba tekstów w historii powstała bez użycia Worda i nielimitowanej możliwości kasowania nieudanych myśli. Co ta dygresja ma wspólnego z Tinderem? Tak w przypadku pisania jak randkowania coś, co odbywało się bez większych problemów „normalnie” przy użyciu znacznie prymitywniejszych technologii, obecnie wygląda zupełnie inaczej.

Rakieta kosmiczna pozwoliła ludziom polecieć na Księżyc. Tinder i Word nie umożliwiły nam zawierania związków czy pisania tekstów, po prostu zmieniły sposób realizacji tych czynności.

A to wcale nie jest takie oczywiste. Mówiąc o zaletach i wadach Tindera odnosimy się jakby do poprzedniej epoki, jesteśmy sobie w stanie wyobrazić „Tindera analogowego” przy użyciu listów itp. To jednak tak nie działa. Nasze babcie nie dostawały tysięcy wiadomości o treści „hej cipcia” jak dziewczyny na dzisiejszym Tinderze. Nasi dziadkowie nie szukali „pomysłów na otwarcie rozmowy” w dziwnym komunikatorze tylko ją po prostu zaczynali korzystając z sytuacji w jakiej się znaleźli z osobiście znaną personą.

Model oparty na aplikacjach randkowych wydaje mi się tak odległy od dawnej rzeczywistości, że mówimy tu o zupełnie innym zjawisku.

Oczywiście, zmierza on do tego samego: nawiązania relacji z drugą osobą. Pod tym względem pewne zbieżności są. Ale tak jak zarabianie na chleb może przybrać formę inwestowania w instrumenty pochodne na nowojorskiej giełdzie i wypasu kóz w Tadżykistanie, tak i różnic w sposobach randkowania nie można pominąć.

Tinder niesie ze sobą szanse, ale i zagrożenia. Bo dzięki niemu naprawdę może ludziom odwalić.

Kiedy ktoś widzi tysiące par (a tyle mają najpopularniejsze konta), które przynajmniej na papierze oznaczają potencjalnych partnerów, to musi to mieć wpływ na postrzeganie siebie i własnych możliwości. Podobnie wpływ taki, tylko odwrotny ma na osoby mniej atrakcyjne, które nie dostają żadnej uwagi.

Czasami rozmawiam z dziewczynami, z którymi mnie sparowało o najgorszych wiadomościach jakie dostały i zawsze się pojawia wątek: po co takie coś wysyłać? Odpowiadam anegdotą o pani (z Polski), która przelała poznanemu w internecie kolesiowi oszczędności całego życia na leczenie jego ojca. Ojcem miał być Clint Eastwood… Cóż, skoro jakiś promil społeczeństwa nabiera się na tego typu teksty, to czemu znacznie większy miałby się nie nabrać na bezpośrednie zaproszenie do łóżka? A skoro nie jest problemem wysyłanie tysięcy takich propozycji, to czemu nie próbować?

Efekt jest dosyć przybijający

Działalność w serwisie polegającym na pozornym uproszczeniu relacji międzyludzkich często przybiera formę przedzierania się przez setki wiadomości od dziwaków czy zboczeńców, jałowe dyskusje z kimś kto odpowiada półsłówkami czy rozmów o niczym urwanych w połowie. Albo odwrotnie: kompletnego zera reakcji, bo druga strona rozpieszczona wyborem staje się dużo bardziej wybredna. Wcale więc nie jest łatwiej. Dalej kiepsko… tylko na inny sposób.

Internetowe randki na swój sposób zjadły własny ogon

Ich masowość sprawia, że tysiące wiadomości jakie się za jego pomocą wymienia są równie wiele warte jak kurtuazyjne życzenia ze strony Putina. To nie oznacza nic złego. Czy raczej – nic gorszego. Po prostu trzeba mieć świadomość z czym się właściwie ma do czynienia, inaczej można się bardzo srogo zawieść.

Podobało się? Zostaw napiwek 🙂

Komentarze